Ta historia od razu stała się anegdotą w naszej rodzinie. Lalek miałam później tłum, nie został po nich nawet ślad. Sanki mam do dzisiaj i co roku znosimy je mozolnie ze strychu, żeby stały przed domem jako element świątecznej dekoracji; nawet kiedy za oknami deszcz i wiatr zamiast białego puchu. O losie ciocinych kaloszy nic nie wiem.
Ojciec...
W czasie świąt wszyscy stajemy się na powrót dziećmi. Pewnie to sprawka tych wszystkich światełek, „dżingelbelsów” dobiegających ze wszystkich głośników w sklepach czy christmasowych filmów, których coraz więcej na ekranach telewizorów. Żeby nie wiem co, ulegamy atmosferze i ganiamy za prezentami, karpiem, makowcem i suszem na kompot, nawet jeśli nie cierpimy zapachu wędzonych śliwek.
Tradycja i już.
Z jednej strony statystyki pokazują, że coraz mniej licznie zaglądamy do świątyń, z drugiej kupujemy na potęgę świece adwentowe w ramach Wigilijnego Dzieła Pomocy Dzieciom i stawiamy Żłóbek pod choinką. Ba, ten jeden raz w roku idziemy na mszę świętą, która zaczyna się o północy i śpiewamy na całe gardło kolędy. I łamiemy się opłatkiem życząc sobie wesołych świąt i Bożego błogosławieństwa.
Bezwiednie szukamy duchowości pośród komercji.
I drugiego człowieka.
Bo żebyśmy nie wiem jak chcieli być nowocześni, w ten jeden dzień, który liczy się od zmroku, wracamy do ciepłych wspomnień, odkładamy na chwilę telefony, topniejemy w cieple barszczu z uszkami i ryby po grecku. Ideał, prawda?
Mieszkańcy Biedańska nie będą mieli świąt jak z obrazka. Nawet, jeśli w weekend cudów dotarli do nich szlachetni wolontariusze z paczkami oznaczonymi sercem. Dzięki wariactwu dwóch dziewczyn w redakcji zapełniliśmy 23 kartony według listy i ciepłych myśli, które nas opadły, kiedy poznaliśmy historię pewnej rodziny. Co chwilę ktoś przychodził z pytaniem: co jeszcze jest potrzebne? a może dołożymy to czy tamto? a pieniędzy wystarczy? Patrzyłam na twarze moich koleżanek i kolegów, piękni byli w tej chwili troski o zupełnie obcych nam ludzi. Wyobrażam sobie, jak teraz nasi podopieczni siedzą pośród sterty pootwieranych kartonów, poszarpanych kolorowych papierów i radują się każdą rzeczą.
To niesamowicie egoistyczne uczucie, że sprawiliśmy im radość. Chociaż im.
Nie pamiętam, kiedy przestałam wierzyć w mikołaja i gwiazdora (u nas to dwie różne osoby - jeden wkłada podarki do wypucowanych butów 6 grudnia, drugi - targa wór prezentów w wigilijny wieczór), ale robić prezenty uwielbiam; cały ten zgiełk, tajemnica, a potem ukradkowe pakowanie i podrzucanie paczuszek pod pachnące lasem drzewko. I ta ulga, że kolejny raz się udało.
Bo po to też są te święta, żeby dawać i brać ile się tylko da, żeby wystarczyło na cały następny rok.
Ojciec, byłeś najlepszym gwiazdorem na świecie, nawet, jeśli te kalosze były ciasne.
