Decyzja sądu skończyła wczoraj prawie trzyletnie postępowanie dotyczące Wiesława L. Prawdopodobnie jednak nie jest to ostateczny koniec, bo obrońca oskarżonego już zapowiada, że będzie sugerował swojemu klientowi odwołanie.
Wyrok skazujący mógł zaskoczyć byłego komendanta - rok temu w tej samej sprawie sąd zdecydował inaczej - uznał, że nie ma potrzeby sięgać po karę więzienia i warunkowo umorzył postępowanie. Ale od tej decyzji odwołała się zarówno prokuratura, jak i sam L. Proces ruszył więc ponownie.
Przypomnijmy: prokuratura oskarżyła byłego komendanta o przekroczenie uprawnień: w grudniu 2008 r. miał wtrącić się do interwencji swoich podwładnych i kopnąć jednego z legitymowanych przez nich mężczyzn. Wszystko pod wpływem alkoholu.
Czytaj: Były komendant toruńskich strażników usłyszy dziś wyrok. Po raz drugi
Z tym ostatnim nie zgodził się wczoraj sędzia Marek Tyciński. - Nie dysponujemy żadnymi obiektywnymi dowodami wskazującymi na to, że oskarżony tego dnia był w stanie po spożyciu alkoholu - podkreślał, uzasadniając wyrok. - Wskazywała wprawdzie na to część świadków, ale to ich subiektywne spostrzeżenia.
Sędzia nie miał jednak wątpliwości - do przekroczenia prawa doszło, i to aż dwa razy. Pierwszy raz, gdy komendant kopnął jednego z legitymowanych. - Zeznania świadków się różnią w szczegółach i to jest zrozumiałe, skoro postępowanie wszczęto dwa lata po zdarzeniu - mówił. - Ale w istotnych aspektach się pokrywają. Było kopnięcie, strażnik naruszył prawo.
Sędzia podkreślił przy tym, że interwencja nie przebiegała wzorcowo. W trakcie procesu strażnicy miejscy zeznawali, że legitymowani torunianie zachowywali się nieodpowiednio: nie wykonywali poleceń mundurowych, trzymali ręce w kieszeniach, palili papierosy i próbowali nagrywać interwencję komórką. - Ale prawo nie zabrania żadnego z tych zachowań - uznał sąd. - Mogą być uznane za aroganckie, ale są zgodne z prawem. W zachowaniu strażników miejskich można się doszukiwać wymuszania szacunku.
Zdecydowanie też ucięte zostały wszelkie wątpliwości, czy w trakcie feralnej interwencji L. występował jako funkcjonariusz publiczny. (Sam oskarżony tłumaczył, że nie, bo nie miał munduru). Ale sąd zdecydował, że skoro wydawał polecenia podwładnym, to pełnił taką rolę.
Czytaj: Były komendant straży miejskiej w Toruniu usłyszał wyrok
Drugim przestępstwem zdaniem sądu było rozpatrzenie skargi na samego siebie - zamiast przesłania jej do prokuratury. - Już samo odpisywanie w swojej sprawie jest mało eleganckie, ale są przepisy, które nakazują nadać takim pismom dalszy bieg - podkreślał sędzia.
Wyrok nie jest prawomocny, obrońca Wiesława L. prawdopodobnie będzie się odwoływał. - Ocena sądu była zbyt surowa - mówił Jacek Krężelewski. - Uważam, że mój klient powinien złożyć apelację od tej decyzji, wnioskowaliśmy przecież o uniewinnienie.
Czytaj e-wydanie »