Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bystrzyny dzikiej Łeby, czyli kajakiem pod prąd

Marek Weckwerth, [email protected], tel. 052 3263 184
fot. archiwum autora
W porównaniu do Łeby przepłyniętej kajakiem pod prąd, twardy męski survival to "mały pikuś". Rzeka ma pazury i może boleśnie podrapać. Walczyłem z nią z wiosłem w ręku 55 godzin i 15 minut. Udało się!

Łebą pod prąd

Przebijałem się kajakiem pod prąd przez podobne jak w górach bystrza, pomiędzy polodowcowymi głazami. W górnym biegu szukałem wody, bo jej zabrakło, a nocą gdy wyszedłem na brzeg, omal nie utonąłem w leśnym bagnie.
Propozycja Galińskiego

A wszystko zaczęło się w ubiegłym roku od rozmowy z moim serdecznym kolegą Zbigniewem Galińskim w prowadzonej przez niego we Wdzydzach Kiszewskich stanicy wodnej PTTK: - Stary, pokonaj Łebę! Nawet ci, którzy płyną z prądem, nie są w stanie przedrzeć się przez zwaliska drzew, głazy sterczące w jej nurcie i płycizny. Zawsze dzwonią prosząc po transport.
Dwa razy nie trzeba mi powtarzać, bo walka z rzekami to moje zakręcone hobby, swoista filozofia życia - tego po godzinach pracy rzecz jasna. Dotąd na koncie miałem 10 pokonanych w ten sposób rzek, Łeba miała być jedenastą.

Danie specjalne

Łeba to "danie specjalne" i ostro przyprawione w menu rzek Pomorza. Cały szlak kajakowy z Sianowa do jeziora Łebsko ma 100 km. Jego 24-kilometrowy odcinek z Miłoszewa do Bożepola Wielkiego ujęty jest w wykazie "A" szlaków do przepłynięcia na Górską Odznakę Kajakową. Co prawda, także przepłynięta przeze mnie wcześniej Słupia także znajduje się w tym samym wykazie, ale daleko jej do dzikości Łeby. Tak naprawdę Łeba ma charakter górski także poniżej Bożepola - do miejscowości Młynki. Dalej to "bułka z masłem" - rzeka zbiera dopływy i cieki, nabiera szerokości, wszelkie przeszkody znikają. Teraz woda płynie spokojnie, acz szybko ku jezioru Łebsko i morzu.

Jezioro Łebsko

Nie dostaję pozwolenia na przepłynięcie jeziora Łebsko - trzeciego pod względem wielkości w Polsce, akwenu niebezpiecznego, na którym utonęła m.in. piątka młodych kajakarzy z Bydgoszczy. Pani dyrektor Słowińskiego parku Narodowego jest twarda - ze względu na zagrożenie i ochronę przyrody wyjątków nie czyni. Nie tafia do niej argument, że większe szkody niż pojedynczy kajakarz powodują łodzie rybackie napędzane silnikami diesla, że ów kajakarz to - nie chwaląc się - wodniak z 30-letnim stażem, instruktor - wykładowca, któremu nie straszne są nawet morskie fale.

Cóż, prawa łamać nie będę, więc w sobotę 12 września o godz. 6.50 grzecznie woduje swojego aquariusa (to turystyczny kajak jednoosobowy) przy moście w miejscowości Gać. Podczas całego rejsu towarzyszyć mi będą sędziowie Polskiego Związku Kajakowego z Bydgoszczy Leszek Derangowski i Janusz Gaca. Toteż włączają stopery, pierwszy wpis do protokołu rejsu wprowadzają...
Pierwszy krok to spływ z nurtem 1,5 km do jeziora Łebsko, bo nie mógłbym sobie odmówić spojrzenia na to piękne jezioro. A to skąpane jest jeszcze w snujących się tuż nad wodą porannych mgłach (widoczne są wierzchołki nadmorskich wydm na przeciwległym brzegu), a przy tym jego tafla jest gładka jak lustro. Przepłynąłbym je w nieco ponad godzinę. Jedyne niebezpieczeństwo jakie by mi groziło to ukąszenie muchy. Tak właśnie niekiedy działa prawo ustanawiane przez urzędników - ślepe, bezsensowne. Bo gdyby na jeziorze fala była, nie ryzykowałbym. Na pewno jednak nie zachęcam zwykłych kajakarzy to wpływania na Łebsko, bo gdy dmuchnie wiatr, akwen na prawdę staje się bardzo niebezpieczny.

Na Łebsko wpływam więc tylko, robiąc nawrót przy drewnianym molo i już wracam na rzekę. Teraz dopiero można odczuć siłę jej nurtu. Na Łebie wita mnie dobiegający gdzieś znad wysokiego brzegu tubalny ryk łosia lub jelenia (spotkani wędkarze twierdzą, że to jeleń). Wkrótce na lewym brzegu pojawia się ciekawski lis, a na niebie zataczający kręgi jastrząb. Tysiące skąpanych w rosie pajęczyn zwiastuje dobrą pogodę.

Traktor zatonął

Pierwszy przystanek za 10 km na następnym moście. Tam na brzegu stoi chłop i skarży się: - Nie widział pan pod drodze mojego traktora? właśnie zsunął się do rzeki i zatonął. Ledwo się uratowałem.
Traktora nie widziałem, a na pewno z kajaka go nie wyłowię, więc życząc najlepszego pędzę dalej.
Kolejne spotkanie z sędziami za 20 km, gdzie pojawiają się też dwaj tutejsi kajakarze. Czytali gdzieś o moich rekordach w pływaniu pod prąd, więc serdecznie ściskają mi dłoń i zapewniają, że prócz wioseł, będą trzymać kciuki za powodzenie wyprawy.

"Schody" w Lęborku

Do Lęborka płynie się bez utrudnień, toteż szybko. Docieram tam pierwszego dnia wczesnym popołudniem. Ale w mieście zaczynają się "schody" - niemal dosłownie, bo niewielkie sztuczne progi piętrzą wodę i zrzucają ją z impetem. Trzeba się zmierzyć z bardzo szybkim nurtem. Wszystkie przeszkody pokonuję bez wysiadania z kajaka. Ostatniej się nie da - to betonowy jaz.
Za Lęborkiem jeszcze tylko kilka km do miejscowości Mosty rzeka jest przyjazna kajakarzom. Za Mostami zaczyna kręcić i "rzucać pod nogi kłody". Mowa oczywiście o leżących w korycie drzewach, a także krzakach (łozach) przerastających niekiedy całą szerokość rzeki. To wyjątkowo utrudnia płynięcie, zmusza do przedzierania się przez plątaninę gałęzi, z których na głowę spadają dziesiątki pająków, ślimaków, muszek i innego ukrytego pod liśćmi paskudztwa. Zmierzcha gdy dopływam do Łęczyc. 11-kilometrowy "skok" do Bożepola Wielkiego wymagałby jeszcze ok. 3 godzin. To za dużo. Wraz z sędziami jedziemy na nocleg do bazy we Wdzydzach.

Kurs na Bożepole

Skoro świat znów jestem na wodzie (pobudka o godz. 3.45). Pada deszcz, jest nieprzyjemnie zimno. Byłoby dobrze pokonać odcinek do Bożepola szybko i bezboleśnie, ale się nie da. Niebiosa się uwzięły - leje na łeb na szyję i to dosłownie, bo pod jednym z leżących drzew tracę czapkę.
Łeba zawzięcie meandruje, a każdy zakręty przegradza - a to kłodami, a to łozami. Do tego pojawiają się bystrza. To już "walka na noże". Diabelnie zmęczony i przesiąknięty do suchej nitki (mimo nieprzemakalnej ponoć kurtki) docieram do mostu w Bożepolu Wielkim.
- Chłopie, czas ci się pogorszył - stwierdzają Janusz Gaca i Leszek Derangowski. Nie wiedzą jeszcze jak było trudno.

Tymczasem opodal mostu zatrzymują dwa autokary pełne "niedzielnych" kajakarzy - dosłownie i w przenośni. Wszak to niedziela, a towarzystwo niedoświadczone. Mało kto zabrał ze sobą zapasową, nieprzemakalną odzież. Jeszcze nie zdają sobie sprawy jak się natrudzą spływając do Lęborka. Toteż uświadamiam ich nieco pomiędzy kolejnymi kęsami kanapek i łykami herbaty.

Przeciwko siłom natury

Czas nagli - zmieniam przemoczoną kurtkę i spodnie, i ruszam ku przygodzie. Przede mną most opodal leśniczówki Osiek i wzmagający się z każdym kilometrem nurt rzeki. To już typowo górski charakter, a i krajobraz zaczyna odbiegać od znanego z nizin. Łeba płynie dzikim wąwozem, pradoliną, której brzegi przypominają prawdziwe góry.

I jak tu walczyć z takimi siłami natury? Ale i ludzie dokładają kamyki, by było trudniej - oto mała elektrownia w Paraszynie i stawy hodowlane pstrąga tęczowego. Właściciel mieszka niemal w pałacu za grube miliony, a o skonstruowaniu choćby prymitywnego pomostu dla kajakarzy nie pomyślał. To powinno być karane! Kajak trzeba przeciągać kilkaset metrów przez wyższe od człowieka pokrzywy, osty i jeżyny. W dodatku muszę to robić pod górkę. Podobne "przyjemności" czekają mnie na kilku kolejnych elektrowniach. Przynajmniej deszcz przestaje padać.

Rzeka szaleje, groźnie szumi na bystrzynach pośród głazów i zmusza mnie do niemal nadludzkiego wysiłku. Strategii jest kilka: bezpośredni szturm na pędzącą wodę (jeśli jest dostatecznie głęboka), przepychanie się (gdy jest płytko) za pomocą dwóch wioseł niczym kijkami narciarskimi (zapasowe mam w kokpicie) lub wyjście na brzeg (jeśli to w ogóle możliwe) i przeciąganie kajaka. Po wielu próbach dochodzę do wniosku, że brzegi są tak niedostępne, grząskie, porośnięte chaszczami, że płynięcie - mimo wszelkich przeszkód - jest bardziej ekonomiczne.

Najtrudniejszy odcinek

Z Paraszyna do Tłuczewa jest "zaledwie" 12 km, ale to najtrudniejszy i najdzikszy odcinek na całym szlaku Łeby. Ilość przeszkód jest nieprawdopodobnie duża, a spadek rzeki sięga 4 promili (sic!). To dużo, a konkretnie oznacza, że na 1 kilometrze rzeki różnica wysokości lustra wody wynosi 4 metry.
Ale rzeka nie ma równomiernego spadku - na wspomnianym kilometrze bywają miejsca o spokojnej wodzie i absolutnie szalone, gdzie spadek może osiągać jak sądzę 8 promili i więcej.

Bagno wciąga...

W połowie trasy pomiędzy Osiekiem a Tłuczewem droga zbliża się do rzeki. Umawiam się w tym miejscu z sędziami. Wtedy też zabiorę na pokład oświetlenie, by po zmierzchu "dociągnąć" do Tłuczewa.
Niestety droga nie zbliża się do Łeby tak bardzo jak wynikałoby to z mapy, a przejście z szosy nad brzeg jest niemożliwe ze względu na bagna. Toteż zostaję bez oświetlenia. Słońce z zawrotną prędkością chyli się ku zachodowi, a ja płynę, płynę.... Końca nie widać, a woda wciąż szaleje.
Gdy już nic nie widać, wychodzę na brzeg i dzwonię do sędziów - ustalamy, że dojdę do drogi, która przebiega kilka km na wschód od rzeki. Łatwo powiedzieć - zaraz po wyjściu na brzeg zdaję sobie sprawę (bo nic nie widać), że jestem na grzęzawiskach pośród olchowego lasu.
Bagno wciąga szybko, więc trzeba reagować błyskawicznie - rzucam się na ciągnięty przeze mnie kajak i tak ratuję życie. Dalej już na czworaka, popychając kajak i badając grunt wiosłem, posuwam się metr po metrze. Breja bulgocze i cuchnie. Jeszcze czterokrotnie próbuje mnie wciągnąć w odmęty, ale kajak jest lepszy od koła ratunkowego.

Wreszcie przez drzewa zauważam w oddali światła jakiejś miejscowości. Dlatego zmieniam kierunek ze wschodniego na południowy i już po godzinie jestem na miejscu. To Tłuczewo, gdzie miałem dziś dopłynąć. Dzwonię do Derangowskiego i Gacy, którzy szybko dojeżdżają do miejscowości. Wracamy do Wdzydz Kiszewskich.

Do Miłoszewa

O świcie znów jestem na wodzie. Przede mną ostatni 6-kilometrowy odcinek górski do Miłoszewa. Znów jest trudno, ale słońce uśmiecha się życzliwie i drogę wskazuje. W kilku miejscach głazy tak bardzo piętrzą wodę, że muszę przenosić moje czółno wzdłuż brzegu. W innym miejscu rzekę przegradza stary jaz, a jeszcze w innym mała elektrownia.

Jak na strumyku

Za Miłoszewem rzeka łagodnieje, ale też zarasta gęstymi krzakami i zmusza do przedzierania się przez plątaninę gałęzi. Mijam Nową Hutę i Stryszą Budę. Za tą ostatnią miejscowością Łeba jest już zwykłym strumykiem, do tego krętym. Czasem tracę nadzieję, że uda mi się przepłynąć przez te wszystkie płycizny. A jednak dzięki uporowi i zastosowaniu dwóch wioseł udaje się.
W miejscowości Cieszonka przenoska przez ostatni na trasie jaz. Właściciel gospodarstwa rybnego dziwi się, że płynę pod prąd, bo stąd nawet nie płynie się z prądem. Za płytko - stwierdza. I ma rację
Ale przede mną ostatnie 1,5 km przedzierania się przez chaszcze, płycizny i trzciny zarastające dopływ do Jeziora Sianowskiego. Choćby wyrosła przede mną góra, pokonam ją!
Wpływam wreszcie na jezioro. Na wschodnim brzegu w Sianowie już czekają sędziowie. Łączny czas przepłynięcia Łeby 55 godzin i 15 minut. Wcześniej nikt tego nie zrobił.

Sponsorzy

Rejs nie mógłby się odbyć gdyby nie pomoc sponsorów: firmy Barbary i Zbigniewa Galińskich "Activitas" (noclegi w bazie PTTK Wdzydze Kiszewskie, posiłki, samochód i paliwo), Regionalnego Towarzystwa Wioślarskiego "Bydgostia" (paliwo) i firmy Marka Kwaczonka "Makanu" (odzież kajakowa).

Dotychczasowe rekordy

1) Brda' 2000: Bydgoszcz Brdyujście - Świeszyno nad jez. Głębokim, 233 km w 64 godz. i 5 min.
2) Wda' 2001: Świecie - jez. Wieckie za leśniczówką Nowy Zelewiec, 195 km w 60 godz. 44 min.
3) Gwda' 2002: Ujście - Drężno nad jez. Studnica, 146 km w 39 godz. 1 min.
4) Drawa' 2002: Krzyż Wielkopolski - Czaplinek nad jez. Drawsko (z wyłączeniem odcinka poligonowego), 157,8 km w 55 godz. 24 min.
5) Drwęca' 2003: Złotoria - Rychnowska Wola, 210 km w 64 godz. 18 min.
6) Noteć - Kanał Gopło Warta' 2004: Santok - Konin (śluza Morzysław), 355,5 km w 86 godz. i 39 min.
7) Słupia' 2005: Ustka - Gowidlino,120 km w 37 godz. i 50 min.
8) Radunia i Kółko Raduńskie' 2006: Gdańsk (Żuraw, start na Motławie) - Ostrzyce - jez. Stężyckie - Ostrzyce, 118 km w 39 godz. 12 min.
9) Wieprza' 2007: Darłówko - Bożanka, 102 km w 32 godz. 40 min.
10) Wierzyca' 2008: Gniew - Kościerzyna, 150 km w 78 godz. 15 min.
11) Łeba' 2009: Gać - jez. Łebsko - Gać - Sianowo, 100 km w 55 godz. 15 min.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska