Coś kręcą
Kobieta podeszła do księdza jak do każdego klienta - żeby zweryfikować zaświadczenie o zatrudnieniu, zadzwoniła do pracownicy administracyjnej Kurii Diecezjalnej w Toruniu, której podpis widniał na kwicie.
Ale ta nic o zaświadczeniu nie wiedziała. Co więcej, nie ma nawet prawa takich dokumentów wydawać - wyłączność na kwity bankowe ma bowiem kanclerz. Podenerwowana zadzwoniła do księdza Potrykusa, proboszcza parafii Najświętszej Marii Panny Nieustającej Pomocy. Proboszcz nie był zdziwiony, niczego nie wyjaśniał, prosił tylko żeby sprawa nie wyszła na zewnątrz.
- Teraz za późno - ucięła kobieta i ze sprawą poszła do kanclerza.
Pani z banku zadzwoniła ponownie. Znów wypytywała o zaświadczenie. Dała do zrozumienia, że ksiądz znalazł się w kryzysowej sytuacji.
- Odniosłam wrażenie, że coś kręcą - wyznała później prokuratorowi pani K. z kurii.
I miała rację, ponieważ bank, wiedząc o oszustwie i tak kredytu udzielił.
Mamy wspólne życie
25 października 2009 roku ksiądz Potrykus zniknął bez śladu, a jego miejsce zajął nowy proboszcz. I być może sprawa nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie histeryczna reakcja Ewy Pilarskiej, która rozgłosiła mediom, że kuria porwała... ojca jej dzieci.
Nie mogła wiedzieć, że tego samego dnia ks. Potrykus (ponoć z własnej woli) zrzekł się probostwa i - wypełniając wolę biskupa - udał się do Bąblińca, by w gospodarstwie prowadzonym przez Stowarzyszenie Rodzina Serca Miłości Ukrzyżowanej "odbudowywać tożsamość kapłańską" i przygotować się do "nowych zadań duszpasterskich w diecezji".
Kilka dni później Pilarska napisała do biskupa Suskiego pismo z nagłówkiem: "Żądanie". Domagała się informacji na temat miejsca pobytu proboszcza z Bielaw ("Mamy wspólne mieszkanie, wspólny samochód, wspólne życie") i zagroziła, że powiadomi prokuraturę o uprowadzeniu Potrykusa.
Niepotrzebnie, ksiądz sam zgłosił się na policję, twierdząc że nie jest osobą zaginioną, a kontakty zerwał z powodów osobistych i nie życzy sobie, aby ujawniać miejsce pobytu.
Służba domowa
Po tygodniu w prokuraturze pojawił się kanclerz kurii ks. Andrzej Nowicki, składając zawiadomienie "o próbie wyłudzenia kredytu z Unii Europejskiej". Ksiądz kanclerz szeroko nakreślił tło wydarzeń, jako siłę sprawczą wyłudzeń wskazując Ewę Pilarską. Powołując się na wyznania ks. Potrykusa, stwierdził, że Pilarska to kobieta dochodząca "po trupach do celu", która traktowała duchownego jako "służbę domową" i wydawała polecenia nie znosząc sprzeciwu. Argument miała jeden - w razie sprzeciwu opowie o romansie i dziecku parafianom.
Według kanclerza znajomość Potrykusa i Pilarskiej ciągnie się od pierwszej połowy lat 90., kiedy ksiądz był jeszcze wikariuszem w parafii Chrystusa Króla przy ul. Bażyńskich. Kończył wówczas studia z zakresu teologii rodziny w Warszawie, a podczas nieobecności zastępował go ks. Zakrzewski, emeryt mieszkający opodal w bloku wraz ze swoją byłą gosposią i jej córką. W ten sposób ksiądz Tadeusz poznał Ewę, ambitną polonistkę.
Na spółkę
W 1995 roku Potrykus został proboszczem nowej parafii na Bielawach. Biskup mianował go jednocześnie Wizytatorem Diecezjalnym Katechizacji. Dwa lata później Ewa zaszła w ciążę.
W 1998 roku ksiądz Zakrzewski podarował Tadeuszowi i Ewie 11-arową działkę w Grębocinie (po 50 procent udziałów). Wartość domu, który na niej stoi, Pilarska szacuje na 3 miliony. Trzy lata później, również na spółkę, nietypowa para kupiła za 180 tys. zł 70-metrowe mieszkanie w dyskretnym apartamentowcu na toruńskiej Starówce. Również mercedes kupiony w bydgoskim salonie stanowi współwłasność Tadeusza i Ewy, choć ksiądz twierdzi, że za każdym razem płaciła Ewa.
Potrykus zameldował za to swoją partnerkę w plebanii przy ul. Szczecińskiej.
Instytut Zdrowia i Centrum Kultury
Pilarska obroniła doktorat na UMK, ale kariery naukowej nie zrobiła. Pracuje do dziś jako nauczycielka języka polskiego, ale zainteresowania ma bogate. Od 2005 roku jako "dr Pilarska" prowadzi działalność gospodarczą (fryzjerstwo, zabiegi kosmetyczne, odnowa biologiczna) pod szyldem Instytut Kultury Zdrowia i Urody.
W szkole ojca Rydzyka Ewa ukończyła studia podyplomowe w dziedzinie pozyskiwania funduszy europejskich, więc jako "dr Pilarska" świadczy również usługi w tym zakresie.
Szlify w tej dziedzinie zdobyła pracując nad własnym projektem - Centrum Kultury i Promocji Miasta wraz z hotelem przy ul. Franciszkańskiej. Pomysł opracowany był w każdym detalu, uzyskał nawet pozytywną opinię departamentu polityki regionalnej Urzędu Marszałkowskiego i był na dobrej drodze do uzyskania dotacji europejskiej. Pozostał tylko jeden problem - za kamienicę przy Franciszkańskiej trzeba było zapłacić 2 miliony złotych.
Umowę przedwstępną 27 lipca 2009 roku podpisali jak zwykle wspólnie ks. Tadeusz i Ewa. Zapłacili wspólnie 90 tys. zł, kolejne 300 tysięcy wpłaciła już tylko Ewa.
Pozostała kwota miała - według relacji kanclerza Nowickiego - pochodzić z kredytu zaciągniętego na budowę kościoła na Bielawach.
Faktury - reaktywacja
W tamtym czasie na Bielawach stały już ściany kościoła, co mogło być argumentem w staraniu o kredyt. Niestety, ksiądz Potrykus nie miał faktur na wykonane prace. Twierdzi, że kwity zostały skradzione podczas włamania, ale o kradzieży nigdy nie powiadomił policji. Załatwienia lewych faktur podjął się krewny Ewy z Rypina. W niedługim czasie przyszedł z papierami wystawionymi przez cztery łódzkie firmy: Renovation, Almex, Grupa Kupiecka oraz Tompex. Ksiądz przystawił na nich pieczątkę parafii.
- Odnośnie projektu unijnego Pilarska twierdziła, że ma zarezerwowane pieniądze na szczeblu ministerialnym, łącznie z zarezerwowanym miejscem w dzienniku korespondencji, aby można było antydatować wniosek - wyjaśniał prokuratorowi kanclerz Nowicki. - Pilarska rozmawiała ze mną wywierając presję, twierdziła, że jest możliwość dofinansowania w wysokości 60 procent inwestycji.
Aby uruchomić linię kredytową w PKO BP, potrzebna była jednak zgoda biskupa Suskiego. Ten sprawę zablokował, więc 17 września 2009 roku wizytę biskupowi złożyła sama Pilarska, która nalegała, aby na kredyt się zgodził, ale nic nie wskórała.
Znajomość z organami
Na niewiele więc zdały się 94 tys. zł pożyczone wcześniej z Banku Spółdzielczego. Formalnie kredyt został przyznany na zakup mieszkania Pilarskiej przy ul. Sucharskiego (po księdzu Zakrzewskim). Nabywcą był ksiądz Potrykus.
Według kanclerza życzliwość banku wobec proboszcza mogła nie być przypadkowa: - Matka Pilarskiej była gospodynią księdza Zakrzewskiego na plebanii w Sadłowie koło Rypina. Mogła znać obecnego prezesa banku, który - z uwagi na pracę w organach bezpieczeństwa PRL - miał wówczas kontakty z księdzem Zakrzewskim.
Prawdopodobnie jednak sprawa miała mniej sensacyjny przebieg. Gdy wyszła sprawa lewych kwitów, pracownica banku zadzwoniła do szefa, żeby spytać, co robić. Ten polecił jej dodatkowo zabezpieczyć kredyt majątkiem. Poręczycielem została… Pilarska.
Ksiądz Potrykus przyznał, że zaświadczenie o zarobkach sfałszował przystawiając do niego pieczątkę kurii, na której przysłonił jedynie linijkę "Wizytator Katechetyczny". Biegły grafometra uznał, że druk wypisała Pilarska.
Wdzięczność
Gdy były proboszcz zorientował się, jak poważne działa wytoczyła przeciwko niemu prokuratura, odrzucił sugestię kurii, żeby przyznać się i dobrowolnie poddać karze. Postawił bronić się przez atak: - Wedle mojej wiedzy była praktyka kanclerza, iż wystawiał zaświadczenia, a później osoba która uzyskiwała pieniądze, musiała odwdzięczyć się w formie gościny oraz koperty - czyli przekazać pieniądze. Ja za swój kredyt spodziewałem się, że będę musiał zapłacić kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy.
Oskarżona za współudział w oszustwie Ewa Pilarska twierdziła podczas przesłuchania, że jej partner może "wskazać banki, dla których kanclerz wypisywał nieprawdziwe zaświadczenia".
Ksiądz Potrykus nie przyznał się do zarzucanego mu czynu. Jego zdaniem druki z podrobionymi pieczęciami nie poświadczały nieprawdy, bo jego dochody były nawet wyższe niż te wskazane kwitach (3800 zł).
Zdaniem kanclerza Potrykus nie mógł dostać zaświadczenia o zarobkach, bo od około 10 lat zalegał z płatnościami wobec kurii ("Zaległości mogły sięgać kilkudziesięciu tysięcy złotych") tłumacząc się kosztami budowy kościoła.
Pilarska również zaatakowała frontalnie, twierdząc że podczas pobytu jej partnera w odosobnieniu oboje dostawali sfałszowane listy, których celem było napuszczanie ich na siebie.
Wyrazy solidarności
Sprawa o sfałszowanie dokumentów toczy się przed Sądem Rejonowym w Toruniu. Na ławie oskarżonych zasiedli ksiądz Potrykus i jego partnerka.
Parafię na Bielawach przejął nowy proboszcz. Zdjęcia ks. Potrykus celebrującego nabożeństwa znikły z internetu. Pozostał list do Benedykta XVI, pod którym złożył podpis w kwietniu ubiegłego roku: "My, polscy katolicy, przekazujemy Ci, Ojcze Święty wyrazy solidarności i modlitewnej więzi. Dzielimy ból spowodowany bezprecedensowym atakiem medialnym. Insynuacje o ukrywaniu czy tuszowaniu przez Waszą Świątobliwość bolesnych przypadków nadużyć duchowieństwa, traktujemy jako bezpodstawny atak na osobę i godność Następcy św. Piotra".
Nazwiska osób oskarżonych oraz księdza emeryta zostały zmienione.
Czytaj e-wydanie »