Jednocześnie zapowiada on, że to jeszcze nie koniec działań, których celem jest demontaż konstrukcji.
- Skoro nie pomógł społeczny sprzeciw, będą walczyć prywatnie. Jak zajdzie taka potrzeba pojadę do Warszawy, bo w rejonie osiedli takie anteny nie powinny powstawać - dodaje pan Bernard.
Przeczytaj także:Nadzór budowlany broni masztu. Mieszkańcy ul. Świętego Ducha w Inowrocławiu nie mają powodów do radości
Sprawa budowy masztu przy inowrocławskim osiedlu ciągnie się od dawna. W pewnym momencie mieszkańcy byli już pewni wygranej. Kilka lat temu po ich stronie stanął ówczesny starosta inowrocławski, Leonard Maciejewski, który dwukrotnie odmówił wydania pozwolenia na budowę konstrukcji. Jak się potem okazało, decyzje starosty zostały uchylone przez wojewodę.
W maju br. na prywatnym terenie przy ul. Marcinkowskiego, sąsiadującym z Sadami ponownie ruszyła budowa masztu telefonii komórkowej.
Spowodowało to kolejny protest ludzi z Sadów. - Obawiamy się o zdrowie nasze i naszych dzieci. Ponadto sąsiedztwo z taką budowlą spowoduje spadek wartości naszych mieszkań. Szacujemy, że nawet o jakieś trzydzieści procent - mówili mieszkańcy. Doprowadzili oni nawet do wstrzymania budowy. Ale jak się okazało, nie na długo.
Nim się pochorują
Maszt wybudowano. - Nie może tak być, że ktoś będzie się bogacić, a cała reszta ma ponosić straty. Ostatnio wpadła mi w ręce jedna z kolorowych gazet. Opisano w niej sytuację podobną do naszej. Bohaterką reportażu jest kobieta. W pobliżu jej domu też stanął taki maszt. Skończyło się chorobą i sprawą w sądzie - opowiada Bernard Petresko.
Przewodniczący wspólnoty nie zamierza czekać, aż ludzie z osiedla zaczną chorować. Przypomina też, że nikt nie pytał mieszkańców, czy chcą mieć pod nosem taką konstrukcję.
Skoro nie pomógł społeczny sprzeciw, Bernard Petresko sam chce stanąć do walki z przepisami i decyzjami urzędników. - Jak będzie trzeba pojadę do Warszawy. Ściągnę tutaj telewizję i inne media - zapewnia.
Czytaj e-wydanie »