Po wizycie Czesława Smoczyńskiego, prezesa zarządu Polskiego Związku Działkowców w Gdańsku wiadomo, że na razie miasto nie dostanie żadnych informacji o ewentualnym odszkodowaniu dla PZD za poniesione tam nakłady, jak i o tym, czy istniejąca na "Metalowcu" infrastruktura, np. budowany ostatnio wodociąg mógłby stać się darowizną na rzecz użytkowników działek.
Dlaczego? Bo najpierw do PZD w Gdańsku musi wpłynąć oficjalny wniosek w sprawie zamiaru likwidacji tego ogrodu. Ale tu pojawia się trudność, bo miasto takiego wniosku jak dotąd złożyć nie może, gdyż nie ma wystarczającego przyzwolenia społecznego. Przypomnijmy, że z zebranych na spotkaniu w tej sprawie tylko 63,5 proc. zebranych było za wnioskiem o likwidację ogrodu, a burmistrz poprzeczkę ustawił wysoko - na 85 proc.
Co dalej? Teraz pozostaje tylko przekonać dotąd nieprzekonanych do tego pomysłu i zaoferować im coś takiego, co będzie haczykiem dla decyzji na "tak". O tym będą w przyszłym tygodniu radzić komisja komunalna Rady Miejskiej wraz z zarządem ogrodów "Metalowiec".
I tak pozostaje jeszcze pytanie, które zadał Czesław Smoczyński - co się stanie z tymi 15 proc., którzy jednak żadnych zmian na "Metalowcu" nie chcą.
- Możemy im przedłożyć propozycję dożywotniej dzierżawy albo odtworzenia działek w innym miejscu, wraz z odszkodowaniem za to, co zostawiają - mówi Finster.
Na dziś sytuacja nie jest klarowna. Decyzje o likwidacji będą zapadać nie tylko w Gdańsku, należy zapytać także centralę w Warszawie. A każdy działkowicz, oprócz oficjalnego wniosku z miasta, będzie musiał także wystąpić o skreślenie z listy użytkowników ogrodów. Czyli procedura nie jest wcale prosta.