On ci, w pięknych okolicznościach, na scenie, w świetle jupiterów, ogłosił powstanie Wojsk Obrony Cyberprzestrzeni. Pan Błaszczak nieźle kombinuje - skoro Rosja ma całe farmy trolli, Izrael – kibuce do hodowli spywarów, a w Chinach w obronę przed wirusami zaangażowane są nawet nietoperze, nie ma na co czekać. I tak przespaliśmy całe dekady.
Powiedzieć o trudnym starcie, to nic nie powiedzieć. Kilka tygodni temu straciłem mnóstwo czasu na dopytywanie urzędników o ewentualny blackout, czyli wielką awarię sieci elektrycznej, która wisi nad nami od lat. Pojawił się przy okazji wątek internetu, a w zasadzie jego braku. Bo co to niby oznacza, że na wiele dni zabraknie nam internetu? Co z systemem ochrony zdrowia? Co z podatkami? Co z lekami? Co ze szkołami? Co z bankomatami? Ze względu na dobrostan bezpieczeństwa narodowego nie będę się publicznie dzielił tym, co ustaliłem. Powiem tylko, że z tym państwem z kartonu to było trochę na wyrost. Jedyną instytucją, która z grubsza poważnie traktowała zagrożenia, były bydgoskie Wodociągi, więc jakby co, to wskakujcie do wanny.
O tym, że sprawa ochrony naszych sieci komputerów powinna mieć wysoki priorytet, świadczy cyrk na Ukrainie. Fachowcy radzą, aby unikać kontaktów internetowych z instytucjami i organizacjami w tym kraju, bo hulają tam obecnie w sieci robaki szyfrujące dane na komputerze i nie pozwalające na ich odzyskanie. Ot, wojna.
Ale wróćmy do WOC. Zastanawiam się, kogo ta nowa jednostka zatrudni, bo pentester (taki dobry hacker), który chodzi jeszcze w pieluchach, każe sobie płacić 6 tys., a jego starszy kolega lubi mieć miesięczne przelewy na 30-60 tys. zł. Pan generał Molenda, szef WOC, powiedział na inauguracji: „Jeśli o nas nie słyszycie, to znaczy, że dobrze realizujemy swoje działania”. Wierze na słowo. Reszta jest milczeniem.
