Rząd sędziwego już wówczas Jarosława Kaczyńskiego będzie musiał spełnić tylko jeden warunek - budżet państwa musi być pełny. Sądząc po ostatnich obietnicach, będzie to całkiem realne. Prezes PiS twierdzi bowiem, że: „w polskim systemie finansowym są pieniądze, żeby spełnić wszystkie obietnice bez podnoszenia podatków oraz składki ZUS. Ani VAT, ani PIT, ani CIT, ani składki nie muszą być podnoszone, żeby pieniądze, które są na to potrzebne były zebrane”. Dodał też, że w Polsce jest wiele uśpionego albo źle wykorzystywanego kapitału. To bardzo dobrze rokuje nowemu rządowi.
Trzeba jednak zacząć od budżetu na przyszły rok. Politycy PiS nie mają złudzeń, że budżet autorstwa PO będzie wymagał gruntownych zmian i to zaraz po powołaniu rządu. Mariusz Błaszczak przekonywał, że projekty ustaw PiS dotyczą zarówno wydatków, jak i dodatkowych wpływów do budżetu. A jego partyjny kolega Zbigniew Kuźmiuk z Parlamentu Europejskiego wierzy, że wydatki państwa w przyszłym roku będą dużo większe, a ponad 50-miliardowy deficyt budżetowy w spadku po PO będzie mniejszy.
Wybory wyborami, obietnice obietnicami, ale na końcu każdy rząd musi trafić do kasy państwa. Będę zatem z wypiekami na twarzy czekał na debatę budżetową w nowym Sejmie. Ostatecznie każdemu prawdziwemu Polakowi i patriocie powinno zależeć na dobru narodu. Obawiam się jednak, że debata na temat stanu finansów państwa zakończy się stwierdzeniem, że PO doprowadziła je do ruiny. Bądźmy jednak optymistami. Ostatecznie jedno z haseł PiS brzmi „Damy radę!”. Nawet dziurze budżetowej, bo przecież „w Polsce jest bardzo wiele uśpionego albo źle wykorzystywanego kapitału”. Wbrew twierdzeniu, że w ekonomii nie ma darmowych obiadów.