Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Demokrację, jak trawnik, warto pielęgnować

Wojciech Potocki
Żelazną kurtynę przekroczyłem pierwszy raz w życiu na początku sierpnia 1988 r.

Już na samym początku pobytu w Londynie obejrzałem mecz o Tarczę Dobroczynności Liverpool kontra Wimbledon. Do dziś pamiętam wynik: 2:1 dla The Reds. I mój szok, gdy trzy godziny po ostatnim gwizdku sędziego, spacerując po centrum Londynu, widziałem sterty niedzielnych wydań popołudniówek (dziś nazywa się je tabloidami) z fantastycznymi, kolorowymi zdjęciami z tego meczu. Na jedynkach królował John Aldridge, zdobywca dwóch bramek dla Liverpoolu. Jedną z nich strzelił - niczym Ronaldo - efektowną przewrotką. To wszystko zapierało dech, zwłaszcza że byłem wówczas redaktorem gazety mającej zaledwie osiem czarno-białych stron, a w dziennikach oglądanych nad Tamizą same relacje z meczu miały po 16 kolumn.

Grubo myli się ten, kto myśli, że byłem za granicą, aby relacjonować pojedynek otwierający nowy sezon piłkarski na Wyspach. Mimo że byłem wówczas sekretarzem redakcji w białostockiej popołudniówce, do Anglii pojechałem po to, by zasuwać „na roofie”. Wbijałem gwoździe na dachu jednego z wielu remontowanych przez Polaków kilkusetletnich domostw, których pełno było w okolicach Welham Green. Każdego dnia obserwowałem z wysokości mego dachu zachwycająco idealnie wystrzyżony trawnik w wielkiej posiadłości jednego z członków Izby Lordów. Ścierając pot z czoła, marzyłem, żeby kiedyś tak było w Polsce. Bogato, poważnie, z poczuciem sensu pracy za pieniądze pozwalające na godne życie.

To był mój pierwszy kontakt z brytyjską demokracją, którą do czasów idiotycznej decyzji Davida Camerona o referendum unijnym miałem za wzór cnót wszelkich. Z rosnącym z dnia na dzień zażenowaniem obserwuję narastający chaos debat towarzyszących rozwodowi Wielkiej Brytanii z Unią. Wszystkim zainteresowanym mechanizmami rządzącymi współczesną polityką polecam film „Brexit: The Uncivil War”, który obnaża tajemnice wyprowadzania Brytyjczyków ze Wspólnoty.

Zaczęło się od tego, że kilku sfrustrowanych i nieodpowiedzialnych facetów bardzo chciało pokazać, kto tu rządzi. Za Nigelem Farage’em z antyunijnej partii UKIP stały wprawdzie miliony sponsora-troglodyty, ale polityk ten nie cieszył się wielkim poparciem opinii publicznej. A Boris Johnson i Michael Gove wówczas nie byli jeszcze w ogóle identyfikowani z ideą Brexitu.

Dopiero pojawienie się Dominica Cummingsa: bliskiego konserwatystom politycznego outsidera, a zarazem genialnego spindoktora ruszyło lawinę. To Cummings (w filmie gra go Benedict Cumberbatch) zrobił ludziom wodę z mózgu, wykorzystując w nieczystej kampanii antyunijnej najbardziej zaawansowane algorytmy. Manipulacje w sieci sprawiły, że doprowadził brexitowców do zwycięstwa.
Jak to zrobił? Skupił się nie na zdecydowanych i nie na przekonanych, ale na tych, którzy się wahają, na ludziach, o których politycy zapomnieli i wykluczyli z obszaru swojej troski. Ekipa Cummingsa zaatakowała ich nieświadome wybory z taką mocą, że jedli mu z ręki. A wszystko dzięki zatrudnieniu młodych technologów. To oni za pomocą mediów społecznościowych zalali 7 milionów wahających się wyborców dawką 1,5 miliarda brexitowych postów, które zmusiły ich do reakcji. Dla mnie to dowód, że referendum można by uznać za nieważne. Ale też argument, ku przestrodze, w polskiej debacie publicznej, że demokrację, jak trawnik, warto pielęgnować. I myśleć. Także czytając posty na fejsie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska