https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Diagności fałszowali dokumenty z przeglądów i przyjmowali łapówki. Zarzuty dla 51 osób

Monika Smól
Diagności wpadli w ubiegłym roku. Przyznają się do winy
Diagności wpadli w ubiegłym roku. Przyznają się do winy
Lada dzień rozpocznie się proces sądowy trzech pracowników i 48 klientów Stacji Diagnostycznej w Lisewie. Oskarżeni są między innymi o fałszowanie dokumentów oraz przyjmowanie - lub wręczanie - łapówek za poświadczanie nieprawdy.

www.pomorska.pl/chelmno

Więcej aktualnych informacji z Chełmna i okolic znajdziesz również na stronie www.pomorska.pl/chelmno

Mieczysław Ch., Kamil Ch. i Roman N. od razu po zatrzymaniu dostali zakaz prowadzenia Stacji Diagnostycznej i wykonywania tego rodzaju usług. W stacji, w której wpadli, już nie pracują. Proceder, który trwał tam zapewne od dawna, rozpracowali w ubiegłym roku chełmińscy kryminalni. .

Nie widzieli aut, których sprawność poświadczali

Mundurowi sprawdzili, jak dokonywane są przeglądy w lisewskiej stacji. Ustalili, że osoby zatrudnione w niej w charakterze diagnostów dokonują fikcyjnych przeglądów i wpisują kierowcom fałszywe dane do dowodów rejestracyjnych. Zabrane przez policjantów materiały pozwoliły na zatrzymanie trzech pracowników Stacji Diagnostycznej - właścicieli i współwłaścicieli.

Sprawa znajdzie swój finał w Sądzie Rejonowym w Chełmnie.

- Zarzuty usłyszało, łącznie z diagnostami, 51 osób - tylu jest oskarżonych - mówi Sylwia Czarnecka, asesor Prokuratury Rejonowej w Chełmnie. - Wszyscy, oprócz dwóch klientów stacji, przyznali się do popełnienia zarzucanych im czynów.

Klientom stacji postawiono zarzuty nakłaniania osób pełniących funkcje publiczną do naruszenia przepisów prawa i udzielenia korzyści majątkowej. Grozi im za to do dziesięciu lat pozbawienia wolności.

Diagności, byli współwłaściciele stacji, usłyszeli wiele zarzutów. Wśród nich między innymi to, że w związku z pełnioną funkcją przyjmowali łapówki za fikcyjne przeglądy samochodów oraz wpisywali fałszywe wyniki w dowodach rejestracyjnych w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. Za pierwsze z przestępstw grozi im do dziesięciu lat więzienia, zaś za drugie - o dwa lata mniej.

Jak wyglądał proceder, którego się dopuścili? Otóż diagności nie brali dodatkowych pieniędzy poza te regulowane prawnie obowiązujące we wszystkich stacjach za wykonanie przeglądu. W zależności od rodzaju pojazdu było to od 98 do 160 złotych za każdy.

- Zdarzało się, że klient przyjeżdżał do nich jednym pojazdem, a dodatkowo przywoził siedem dowodów rejestracyjnych innych pojazdów - dodaje Sylwia Czarnecka. Płacił wtedy 800-900 złotych, za każdy pojazd tyle, ile wynika z rozporządzenia za dokonanie legalnego przeglądu. Diagności nie poświęcali jednak czasu, którego wymaga zrobienie przeglądu, nie niszczyli swojego sprzętu, nie ponosili także kosztów robocizny. Oni tylko przybijali pieczątki.

Przystawianie pieczątek nic ich nie kosztowało

- A opłata nie dotyczy wbijania pieczątek do dokumentów, ale rzeczywistego wykonania przeglądu - podkreśla pani asesor. - Tymczasem niektóre naczepy, ciągniki stały w krzakach, w stanie rozkładu. Diagności, podbijając dowody rejestracyjne takich pojazdów, narażali życie ludzkie. Kierowca, który wyjeżdża na drogę niesprawnym pojazdem, stanowi zagrożenie dla innych uczestników ruchu.
Prokurator przyznaje, że podbijanie dokumentów mogło trwać nawet przez kilka lat. Okres, na którym się skupili, bo dysponują dowodami i który został objęty aktem oskarżenia, to zaledwie pięć dni - od 11 do 15 maja 2009 roku.

- W tym czasie w tej stacji wykonanych zostało ponad sto przeglądów - zaznacza asesor Czarnecka. - Maksymalnie pięciu osobom zrobiono legalne przeglądy pojazdów! Pozostali albo usłyszeli zarzuty albo nie wiedzieli, że diagności nie dopełnili swojego obowiązku i ich auto przeglądu nie przeszło.

Jak to możliwe? Na przykład klient zostawiał auto, w którym trzeba było coś naprawić. Przy okazji zlecał wykonanie przeglądu. Nie wiedział, odbierając swój pojazd, że usterkę naprawiono, ale przeglądu nie wykonano - choć odpowiednia pieczątka i informacja o tym, że auto go przeszło, była w dokumencie.
Klienci diagnostów stracili dowody rejestracyjne aut, które nie przeszły rzeczywistej kontroli.

- Dokumenty poświadczające nieprawdę nie mogą funkcjonować w legalnym obrocie - wyjaśnia Sylwia Czarnecka. - Właściciele pojazdów dopiero gdy dokonają ponownych - legalnych przeglądów, będą mogli nimi jeździć

Komentarze 5

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

~xxx~
Nie twoja sprawa, zajmij sie swoją d ... 'bercik"
b
bercik
tak się panoszyli tymi pięknymi autami - no ale jak się zarabia dziesięć tysięcy w pięć dni....... i to w taki sposób
teraz nich głowy trzymają w piachu .
G
Gość
Co za Kraj tu aby zyć trzeba robic rózne rzeczy , czy w tej Polsce nie może być normalnie. Świat sie kończy
g
grubz
Diagnosci maja problem ale to ucyciwi ludzie, znam ich kupe lat.
o
obserwator
Dziwie sie ze dopiero teraz i to z wielka pompa (media) prokuratura wszczela sledctwo w tej sprawie. Nie jestem znawca tematu, ale wiem jedno ze ten proceder trwal i trwa nadal, gdyz w rzeczywistosci nie ma jakichkolwiek kontroli. Jest tajemnica poliszynela ze auta sprowadzane z zachodu to ponad polowa nadaje sie tylko na czesci lub do recyclingu, ale pomyslowosc polakow doprowadzila do takiego stanu jaki obecnie mamy.
Moze prokuratura zechce sie zajac, przeterminowanymi i bez zadnego ubezpieczenia, niemieckimi tablicami okresowymi (z zoltym paskiem), ktorych na naszych drogach jest pelno.
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska