A jednak – wczoraj galaktykę obiegła wieść, że w jesiennym pojedynku MMA zmierzy się Don Vasyl. Najpierw przykro mi się zrobiło, bo lubię człowieka i niejeden raz gościłem w tym jego ciechocińskim Sanssouci. Więc oczyma wyobraźni widziałem jak pan Najman wykręca Don Vasylowi głowę, a później zakłada mu chwyt mataleo. A wszystko to ku szczerej rozpaczy najwierniejszego z kibiców – włocławskiego Urzędu Skarbowego. Ale później doszło do mnie, że w sumie jeszcze nie wiadomo z kim będzie walczył 71-latek. Być może zawalczy z Marylą Rodowicz i wówczas wynik wcale nie musi być przesądzony.
To zamykanie sławnych ludzi w klatkach nie jest złym pomysłem. W języku marketingowców nazywa się to poszerzaniem bazy odbiorców. Więc gdyby na przykład taki Rafał Blechacz, zamiast zajmować się wyłącznie elitarnym plumkaniem na fortepianie, zdecydował się na pojedynek choćby z wiceministrem Piotrem Patkowskim (zbliżona kategoria wagowa), wieść o nokturnach i mazurkach rozeszłaby się w znacznie szerszym targecie.
Ja w każdym razie życzę Don Vasylowi, żeby po wrześniowej walce ocalił jeszcze jakieś narządy przydatne w „Siabadabada amore”.
A teraz o walce na serio. Kojarzycie Miłosza Górkę? Nie kojarzycie? No jak to? Przecież pamięć o nim miała trwać wiecznie, a kolejne pokolenia miały czerpać z niego inspirację. Tak mówili na pogrzebie. Bo kapral Górka zginął w 2010 roku w Afganistanie jako 17. polski żołnierz. I nie był ostatni. Odliczanie polskich trumien zakończyło się tam na 44 – bardzo polskim symbolu. Dlaczego wspominam o Miłoszu Górce? Dlatego, że właśnie szykują się do wyjazdu ostatnie amerykańskie jednostki. A talibowie wjeżdżają na zdobycznych hummerach do kolejnych wiosek, wiwatując, bo wygrali tę wojnę i na powrót wprowadzają swój ład.
Miłosz Górka, gdyby mógł dziś do nas powrócić, miałby 38 lat. Może przeczytałby ten felieton. Ale w walkę Don Vasyla pewnie by nie uwierzył. Bo jednak trochę się ten świat zmienił w ciągu 12 laty. Tylko wojny pozostały tak samo głupie.
