- Mój ojciec był w Odrach przed wojną organistą - mówi nestor rodu**_Józef Mollin .- Ja jestem organmistrzem, a zawód przejął po mnie mój syn, Zdzisław.
**_Z kamertonem
Pan Józef zaczął naukę w 1948 roku w Bydgoszczy. Warsztat założył w 1957 roku, został mistrzem rzemiosła artystycznego. Na ścianach pracowni dyplomy i plakaty z organowych koncertów, a pod ręką kamerton, który jest najlepszym przyjacielem organmistrzów, bo najważniejsze jest tu odpowiednie strojenie.
Praca czeka w Polsce
Mollinowie za pracą jeżdżą po całej Polsce. - Wyruszamy tam, gdzie są organy - _mówi pan Józef. - Żeby poddać instrument renowacji, trzeba g najpierw zdemontować.
Mollin żyje swoją pracą. Dla niego to nie tylko zawód, ale prawdziwa przyjemność. Organy, które trafiają w jego ręce to najczęściej zabytki nadżarte zębem czasu. Instrumenty z Oliwy, Torunia czy Pelplina mają swoją historię. - Trzeba mieć do niech podejście - tłumaczy organmistrz. - Tu wszystko robi się bez pośpiechu, powoli i spokojnie, bo to precyzyjna robota.
**Ocalić od zapomnienia
Bywa, że brakuje w nich części, spróchniałe drewno trzeba zrekonstruować, czasami wykonać piszczałki. - Nastrojenie to ostatni element pracy - dodaje Mollin.
W położonym w lasach Zakładzie Budowy Organów nowoczesne maszyny stoją obok wiekowych kociołków, w których wytapia się cynę z ołowiem, tradycyjny stop organowych piszczałek. To dorobek całego życia organmistrzów, którzy bez nich nie stworzą żadnego instrumentu.
Coraz gorzej
Teraz mało kto zamawia organy, bo to za droga przyjemność. W kościołach dominują elektryczne. Tradycyjne mają jednak urok, który doceniają na przykład koneserzy organowych koncertów. Choćby w kościele p.w. Św. Jacka w Słupsku, gdzie proboszcz chwali urok tradycyjnych instrumentów.
**Godny następca
Żeby być organmistrzem, trzeba mieć nie tylko dryg do stolarki, ale i muzyczny słuch. Pracy nie ma wiele, nie jest łatwa, więc mało kto się do niej garnie. - Warsztat przejmie mój syn i tradycja w rodzie nie zginie - _cieszy się pan Józef.
