Ulica Lipowa w Michelinie nie różni się niczym szczególnym od innych na tym osiedlu. Piękne wille sąsiadują z mniej lub bardziej zadbanymi domami. Przed budynkiem, na którym wisi tabliczka z numerem 6, starsza kobieta rąbie siekierą drzwi. Obserwuje ją dziewczyna. Ma na imię Ania. Drzwi od szafy, jak się okazało, rozbija jej matka - Krystyna Wołkiewicz. Nie mają za co kupić węgla, więc palą w jednym piecyku meblami. Wchodzimy do sieni, a raczej chłodni. Jest tu chyba zimniej niż na zewnątrz. Mury są tak wilgotne, że wyglądają jakby ktoś przed chwilą polał je wodą. Wszędzie czuć stęchliznę. Na ścianie w kuchni wisi święty obrazek - do połowy zjadła go pleśń. W pokoju zarwał się dach. Z sufitu zwisają belki. - Teraz nie jest tak źle. Sąsiad dał mi trochę desek i papy. Jakoś pomału oddam mu za nie z renty - obiecuje trochę zawstydzona pani Krystyna.
Tragedia rodziny Wołkiewiczów zaczęła się w listopadzie zeszłego roku. Wtedy zmarł mąż pani Krystyny. Kobieta została sama z trójką upośledzonych psychicznie dzieci. W tej chwili w domu jest najstarsza córka. Piotrek i Kasia przebywają w specjalistycznych ośrodkach, ale, jak podkreśla matka - Kiedy tylko mogą, to przyjeżdżają do domu. Czy prosiła kogoś o pomoc? Bezradnie rozkłada ręce.
Właśnie bezradność to główna przyczyna nieszczęść, jakie spotykają rodzinę. Potwierdza to Józef Sawicki, wspomagający Wołkiewiczów sąsiad. - One po prostu są życiowo nieporadne. Musi w końcu ktoś im pomóc, bo inaczej w zimę zamarzną i wtedy dopiero wybuchnie afera. Aby przetrwać do wiosny, trzeba by wymienić dach. Niestety, nie ma na to pieniędzy. - Najlepszym rozwiązaniem byłoby zburzenie tej ruiny i wybudowanie domu od nowa - dodaje sąsiad.
Dziura w dachu
PRZEMYSŁAW GRZANKA

W gnijącej ruderze wegetują dwie kobiety. Jeżeli nikt im nie pomoże, mogą nie przetrwać zimy.