https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Egzekucja

Adam Willma [email protected]
Szubienice budowali SS-mani - dwie zbiorowe i jedną pojedynczą, dla Sówki.
Szubienice budowali SS-mani - dwie zbiorowe i jedną pojedynczą, dla Sówki. Archiwum Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie
Zofia Pokorska ma 97 lat. Dopiero kilka dni temu poznała prawdę o śmierci swojego męża.
Jan Sówka przed śmiercią musiał patrzeć, jak umierało 19 Polaków przywiezionych z Buchenwaldu.
Jan Sówka przed śmiercią musiał patrzeć, jak umierało 19 Polaków przywiezionych z Buchenwaldu. Archiwum Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie

Jan Sówka przed śmiercią musiał patrzeć, jak umierało 19 Polaków przywiezionych z Buchenwaldu.
(fot. Archiwum Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie)

Włosy rozwichrzone, ubrudzony płaszcz, odległe, harde spojrzenie. O czym myśli ten młody chłopak ze zdjęcia? Niemcy z Heillingen nie mogą zapomnieć o historii Jana Sówki i 19 więźniów Buchenwaldu.
Poppenhausen to dziś dzielnica miasteczka Hellingen w Turyngii, opodal dawnej granicy NRD i RFN. Sielskie okolice, trochę lasu i pola uprawne. Od 1626 roku, kiedy wieś zdziesiątkowała epidemia cholery, nie zdarzyło się tam nic, co warto byłoby zawrzeć w encyklopedycznej nocie. Aż od wiosny 1942 roku.

Zemsta

Oberwachtmeister Albin Gottwald w cywilu był wikliniarzem, wyrabiał kosze. Gdy Wehrmacht i SS zaczęły rozprawiać się z okupowaną Polską, Gottwald włożył policyjny mundur. Rzesza potrzebowała ludzi do nadzorowania tysięcy robotników przymusowych, których przywieziono z Polski. Wśród tych ostatnich znaleźli się dwaj młodzi ludzie - Jan Sówka i Mikołaj Stadnik.

O tym, co wydarzyło się w niedzielę 26 kwietnia, wiadomo niewiele. Oberwachtmeister Gottwald, człowiek znany z brutalności, wypatrzył chłopaków (to byli Stadnik i Sówka), gdy szli w towarzystwie polskich dziewcząt. Pobił ich obu do nieprzytomności. Nie wiadomo, co było przyczyną jego agresji. Ponoć wyprowadził go z równowagi Sówka - bystry i biegle mówiący po niemiecku (urodził się i wychował w polskiej rodzinie w Szwajcarii).

Młodzi mężczyźni poprzysięgli zemstę. Dopadli Gottwalda nocą w lesie, na drodze do sąsiedniego Einöd. Ciało z 19 ranami kłutymi znaleziono w zarośniętej gliniance.

Co dwie minuty śmierć

Po tym wydarzeniu obaj młodzi Polacy zniknęli, a wraz z nimi rower i nowy garnitur gospodarza, u którego pracowali. W stosie chrustu znaleziono dwa zakrwawione kombinezony robocze. Próbowali uciec do okupowanej Polski, więc dla bezpieczeństwa rozdzielili się. Rozpoczęły się poszukiwania. Sówka wpadł po 11 dniach na dworcu w Bambergu. Miał na głowie bawarski kapelusz z piórkiem i zbyt obszerny płaszcz.

Funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy postanowili nadać egzekucji Sówki propagandową oprawę. Za niemieckiego funkcjonariusza życie oddać miało 20 Polaków. Dziewiętnastu z nich przywieziono trzema samochodami z obozu w Buchenwaldzie na leśną polanę, gdzie znalezione zostało ciało Gottwalda. SS-mani rozstawili dwie zbiorowe szubienice i jedną pojedynczą. Dla Sówki.

Około godz. 10 na miejsce egzekucji spędzeni zostali wszyscy polscy robotnicy przymusowi z okolic. Obok nich stanęli chłopcy z Hitlerjugend oraz dziewczęta z faszystowskiej organizacji BDM, a także działacze lokalnej NSDAP i ciekawi sensacji okoliczni mieszkańcy.

Egzekucja rozpoczęła się o 10.50. Skutych kajdankami więźniów ustawiono w szeregu, pod szubienicami, Sówkę osobno, przed nimi.

Przemówienie wygłoszone przez oficera SS tłumaczył na polski jeden z robotników: - Musimy bronić naszych matek i dzieci. Nasz naród znajduje się w stanie wojny.

Akcja przebiegła nadzwyczaj sprawnie. Nic dziwnego - szubienicę obsługiwał pluton egzekucyjny z Buchenwaldu. Co dwie minuty zapadnia otwierała się pod kolejnym więźniem. Ciało opadało, śmierć następowała po kilku chwilach. Ale nie w przypadku Sówki.

Najstarszy miał 39 lat, najmłodszy był Sówka, dziewiętnastolatek. Sówkę powieszono na samym końcu. Wcześniej miał przyjrzeć się śmierci pozostałych rodaków. Świadkowie zeznają, że dusił się na szubienicy około 6 minut.

Ciała wrzucono na ciężarówkę. SS-mani, którzy mieli odwieźć je do skremowania w obozie, zajechali po drodze do pobliskiego Heldenburga. Umyli ręce w studni na rynku, po czym poszli na obiad do gospody "Pod Złotą Gwiazdą", w której zakwaterowany był wcześniej Gottwald. Mieli ubaw ze starosty Coburga, który podczas egzekucji zwymiotował z nerwów.

W tym czasie fotograf z Heldenburga Herbert Hoffmeister wywoływał zdjęcia. Wyszły doskonale, z wyjątkiem tego ostatniego z 20 ciałami wiszącymi na szubienicach, tu obraz trochę się rozmył.
Hoffmeister dostał również zlecenie sfotografowania wszystkich polskich robotników, których sprowadzono na egzekucję. Na wszelki wypadek.

Dokumenty wracają

Najwidoczniej nie tylko dla starosty widok śmierci niewinnych ludzi był trudną do zniesienia traumą, bo na przełomie 1966/1967 w miejscu egzekucji mieszkańcy wznieśli obelisk upamiętniający ofiary. Ale pamięć odchodziła wraz ze świadkami tamtych wydarzeń. Aż do czasu, gdy sprawą wydarzeń zainteresował się Bernd Ahnicke, emerytowany mistrz budowany i radny z Hildburghausen. Ahnicke od lat zaangażowany jest w działalność antyfaszystowskich organizacji w Turyngii.

Gdy dokumenty obozu Buchenwald, przesłane po wyzwoleniu do Waszyngtonu z powrotem trafiają do Niemiec, Ahnicke z uwagą studiuje kseroko-pie. Szczególnie wstrząsają nim dokumenty z teczki związanej z egzekucją w Poppenhausen i poruszające zdjęcia polskich więźniów.

Ahnicke pisze o wydarzeniach 1942 roku w miejscowej prasie, szuka świadków. W ten sposób dociera m.in. do 92-letniego Kazimierza Grzybowskiego, robotnika przymusowego, który był świadkiem wydarzeń w Poppenhausen i przyjacielem zbiegłego Mikołaja Stadnika. Trafia też do Urszuli Banach, nauczycielki niemieckiego w Zespole Szkół Technicznych w Kolnie.

- Byłam zaskoczona, gdy pan Ahnicke poprosił mnie o pomoc w odnalezieniu świadków wydarzeń - przyznaje Urszula Banach. - Z początku zastanawiałam się, co nim kieruje, ale z czasem doszłam do wniosku, że jest to absolutnie szczere. Pan Ahnicke przyjechał do Polski z licealistami, którym chciał pokazać miejsca męczeństwa.

Nauczycielka rozpoczęła poszukiwania na podstawie danych, odnalezionych w dokumentach z Buchenwaldu: - To było niesamowite - udało mi się dotrzeć do rodziny Bronisława Pokorskiego, jednego z więźniów straconych w Poppenhausen. Miałam nadzieję opowiedzieć o historii Pokorskiego jego wnukom, ewentualnie dzieciom. A tu okazało się, że żyje pani Pokorska i pomimo wieku jest w dobrej kondycji.

Zdjęcie, którego nie zobaczę

Zofia Pokorska mieszka z synem nieopodal Łodzi. - Gdy ojca zabrali, miałem rok, później wywieźli również matkę na roboty - wspomina Zygmunt Pokorski. - Przygarnęli mnie dziadkowie, ale później trafiłem do łódzkiego obozu dla dzieci.

Zofia Pokorska kilka lat temu spaliła wszystkie listy od Pawła (tak wszyscy mówili na Bronka). Zamknęła rozdział, który rozpoczął się w latach 30. na wiejskiej zabawie: - Zawsze pamiętałam go jako dobrego męża. Było mi bez niego bardzo ciężko, zwłaszcza w pierwszych latach po wojnie, gdy poważnie chorowałam i półtora roku musiałam spędzić w sanatorium.

Paweł do robót przymusowych trafi z obozu jenieckiego. Z niemiecką rodziną żył dobrze, chwalono go za pracowitość. Przesyłał nawet żonie parę marek, które dostawał jako kieszonkowe. Ale pewnego dnia, gdy zwoził drzewo z lasu, przyjechali po niego żandarmi i zawieźli go do Buchenwaldu.

Z obozu przysłał tylko jedną pocztówkę, napisaną obowiązkowo po niemiecku: "Bądź dobrą matką, opiekuj się dzieckiem".

Zofia słała listy, szukała, ale dopiero w latach 60. dostała potwierdzenie, że Pokorski nie żyje. W obozowych dokumentach znalazł się zapis, że zmarł na zapalenie płuc. O tym, że był wśród 19 powieszonych więźniów, dowiedziała się przed paroma dniami, od syna.

- Boli bardziej niż wtedy, gdy dowiedziałam się o jego śmierci - przyznaje Pokorska. - Ale ja już na szczęście tych zdjęć z egzekucji nie zobaczę, bo parę lat temu straciłam wzrok.

Obelisk

Rodzina Bronisława Pokorskiego pojedzie na odsłonięcie nowego obelisku w Poppenhausen. Miejscowy kamieniarz zadeklarował, że ufunduje nową granitową płytę, władze gminne dołożą do zagospodarowania terenu. Być może do wiosny uda się odnaleźć inne rodziny więźniów i świadków tamtych wydarzeń.
Zapewne przyjedzie Kazimierz Grzybowski, który po wojnie wziął ślub z poznaną podczas robót Niemką, Irmgardą. Razem wyjechali i zamieszkali we Francji i tam dziś żyją ich wnuki. Grzybowski podkreśla, że obok potworów spotkał w Niemczech prawdziwych ludzi.

Nie wiadomo tylko, co stało się z Mikołajem Stadnikiem. Ludzie powtarzają plotkę, że udało mu się zbiec do Polski, ale został tam odnaleziony i rozstrzelany. Nie ma na to jednak żadnych dokumentów.
Być może właściwy jest ślad na cmentarzu w Kołobrzegu, gdzie znajduje się grób 20-letniego szeregowego Mikołaja Stadnika. Zginął podczas walk o Kołobrzeg.

Czy to ten sam Stadnik? Jeśli tak, to ironią losu jest, że pisane mu było zginąć z rąk hitlerowców kilka miesięcy przed zakończeniem wojny. W przeciwieństwie do przyjaciela z niewoli on mógł zginąć z bronią w ręku.

Czytaj e-wydanie »
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska