Pomiary prędkości z użyciem fotoradaru to z pewnością najbardziej nielubiany przez kierowców zakres działalności straży miejskiej. Jednak wbrew obiegowym opiniom, urządzenie wycelowane w jeżdżących zbyt szybko, używane jest znacznie rzadziej niż się wydaje.
- W całym 2012 roku było to zaledwie 75 razy - podkreśla Roman Witt, komendant Straży Miejskiej w Świeciu. - Jak łatwo obliczyć, średnio raz na pięć dni. Nie mogę się więc zgodzić z zarzutem, z jakim czasem się spotykam, że jest to zwykła maszynka do robienia pieniędzy, którą uruchamiamy przy każdej możliwej okazji, bo nie mamy ochoty zajmować się innymi sprawami - zaznacza Witt.
Prawdą jest jednak, że kosztowne urządzenie nie tylko już dawno na siebie zarobiło, ale co roku za jego sprawą wpływają do gminnej kasy konkretne pieniądze. W ubiegłym roku było to ponad 230 tys. zł. To znacząca kwota, ale znowu nie tak duża, jak można było się spodziewać. Wynika to głównie z tego, że większość akcji miała miejsce w mieście, gdzie raczej rzadko ktoś przekracza dozwoloną prędkość o więcej, jak 30 km na godzinę.
Przeczytaj również: Posłowie: Niech fotoradary zarabiają na budowę dróg albo je zlikwidujmy
Średni mandat wynosił około 100 zł. Jak łatwo obliczyć, ukarano 2200 kierowców.
Przepisy dopuszczają "łapanie" kierowców, którzy przekroczyli prędkość już o 11 km na godzinę. Świecka straż miejska przyjęła trochę większą tolerancję, wynoszącą 16 km. To oznacza, że w terenie zabudowanym, gdzie obowiązuje "50", kosztownego zdjęcia można się spodziewać dopiero po przekroczeniu 67 km na godzinę.
Zobacz również: Rząd szykuje zamach na fotoradary straży miejskich i gminnych
Nie jest żadną tajemnicą to, gdzie strażnicy najczęściej pojawiają się z fotoradarem. W sumie jest to siedem punktów w mieście lub na jego obrzeżach. Migawka najczęściej uruchamiała się, gdy urządzenie lokowano w pobliżu hali widowiskowo-sportowej. Teren jest stromy, a w tym miejscu, ze względu na pobliską szkołę podstawową, obowiązuje 30 km na godzinę.