Skansen w Stanisławkach działa od ponad 20 lat. Został stworzony na bazie 250-letniej chaty, która do rodziny Ireny Szymion należy od kilku pokoleń.
Pradziadek wrócił z Ameryki...
Mój pradziadek odkupił całe gospodarstwo od Niemca w 1920 roku, po odzyskaniu niepodległości. Wrócił właśnie z Ameryki i chciał ulokować zarobione tam dolary - mówi właścicielka skansenu.
Mężczyzna przeszedł całą wieś i wybrał właśnie to gospodarstwo. - Spodobało mu się. Chata jako jedyna we wsi zbudowana była z drewna. Pozostałe były z gliny. Poza tym na działce znajdowało się własne źródło wody, a w gospodarstwie rolnym to bardzo ważna rzecz - wyjaśnia Irena Szymion.
Przez 60 lat gospodarstwo prowadził dziadek kobiety. Właśnie po nim odziedziczyła 250-letnią, drewnianą, krytą strzechą chatę.
- Wiedziałam, że takich zabytków nie ma wiele. Zrezygnowałam z pracy w szkole w Wąbrzeźnie i przeprowadziłam się na wieś. Tak powstał skansen, w którym teraz mam wiele pracy. Odwiedzają go wy- cieczki szkolne i turyści - zapewnia mieszkanka Stanisławek.
Uczniowie nie tylko mają tutaj lekcje historii, ale również mogą spędzić czas na świeżym powietrzu.
W okolicy warto zwiedzić także byłą niemiecką kaplicę z cegły, szkołę i dwa cmentarze poniemieckie.
Cenne eksponaty
W samej chacie możemy oglądać zgromadzone zabytki i pamiątki z całej ziemi chełmińskiej. Są kilkudziesięcioletnie lalki, wózki, narzędzia, które używało się w pracy w polu oraz przedmioty gospodarstwa domowego.
Zdaniem Ireny Szymion najcenniejszym eksponatem jest dzbanuszek, który zostawił Napoleon, gdy jego armia maszerowała ku Moskwie. Ma on piękny kształt i zdobnictwo. U spodu wyryto datę powstania - 1815 rok. Wśród zgromadzonych rzeczy znajduje się także biżuteria. W jednej z gablot wyeksponowane są rzeczy z powstań narodowych. Znajduje się tam np. wykonana z czarnej laki bransoleta. Wszystkie szlachcianki nosiły takie na znak żałoby po powstańcach.