Najpierw wypłynęło nazwisko Jarosława Kopcia jako tego, którego jakoby nikt w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego nie widział, a pobierał pensję. Jego akta osobowe odkrył w listopadzie pod nieobecność chorego dyrektora Kondrusiewicza jego zastępca Antoni Tokarczuk.
Czytaj: WORD w Bydgoszczy - co się tam dzieje?!
Tokarczuk powiedział nam, że miał prawo wglądu do akt personalnych, zwłaszcza że kierował WORD-em pod nieobecność Kondrusiewicza. Gdy sprawa wyszła na jaw, dyrektor zwolnił Tokarczuka dyscyplinarnie, a przy okazji - w zwykłym trybie - trzecią osobę w hierarchii ośrodka - Tadeusza Błażejewskiego. Ten ostatni, świadek odkrycia akt, został oficjalnie zwolniony z powodów oszczędnościowych, ale nie od dziś wiadomo było, że przełożony nie darzy go zaufaniem. Naganę otrzymała główna księgowa, która pod naciskiem Tokarczuka udostępniła mu akta Kopcia.
Czytaj: Antoni Tokarczuk wyleciał z hukiem z bydgoskiego WORD
Kondrusiewicz tłumaczył reporterowi "Pomorskiej", że Kopeć został zatrudniony za minimalną stawkę tylko po to, by zorganizować ośrodek zamiejscowy WORD-u w Inowrocławiu. Sam przyszedł do niego z taką propozycją.
- Doskonale wiedziałem, że pojawią się wobec mnie kolejne zarzuty - mówi Tadeusz Kondrusiewicz. - Choćby naruszenia zasad zamówień publicznych przy rozbudowie siedziby WORD-u. Ale coś takiego nie miało miejsca. Firma z Włocławka miała zmieścić się w 14 tysiącach euro, a to oznacza, że nie musiał być przeprowadzany przetarg. Wszystko, co przekraczało tę sumę, a mówię tu zwłaszcza o suszarkach do rąk, to osobne zamówienie - zapewnia.
Niestety w trakcie prac trzeba było zrobić pewne zmiany w projekcie i przedłużyć termin planowanego na wrzesień zakończenia inwestycji. Jednak firma upadła i prace będzie musiało dokończyć inne przedsiębiorstwo.
Kondrusiewicz przekonuje, że w czasie jego nieobecności Tokarczuk mobbingował podległe mu pracowniczki. Tokarczuk zaprzecza.