Problem kładki wałkowany jest od lat. Wiadukt nad torami, łączący ul. Pakoską z resztą Inowrocławia nie ma właściciela, a co za tym idzie, odpowiedzialnego za jego utrzymanie. Kładkę przypisywano raz powiatowi, a raz miastu.
W końcu, na przełomie sierpnia i września ub. r., z tego powodu, a także ze względu na zły stan techniczny, przejście nad torami zamknął nadzór budowlany. Wywołało to falę oburzenia. Okazało się bowiem, że odcięto w ten sposób inowrocławian z Pakoskiej od reszty miasta. Na szczęście sytuacja kryzysowa została szybko zażegnana, gdy do kładki przyznał się wojewoda, a chęć jej przejęcia wyraził prezydent Inowrocławia.
Patowa sytuacja?
Najprostszym sposobem przekazania wiaduktu miastu miało być uczynienie z niego drogi wewnętrznej. Zgodę na takie działanie wyraził nie tylko prezydent, ale również i inowrocławscy radni.
Minął rok od podjęcia decyzji, a kładka pakoska nadal nie jest miejska. - Sytuacja wydaję się być patową. My chcemy przejąć wiadukt, dla dobra mieszkańców i ich bezpieczeństwa, a Wojewoda chce go nam dać. Nie ma on jednak ku temu przesłanek prawnych. Problemem są względy proceduralne - mówi prezydent Ryszard Brejza.
Choć jest dobra wola
Cały czas trwa wymiana korespondencji pomiędzy inowrocławskim ratuszem a wojewodą. Non stop uzupełniać trzeba dokumentację. Choć jest dobra wola obu stron, końca problemu nie widać.
Tymczasem kładka wymaga inwestycji. - Dopóki nie będzie do nas należeć, nie możemy realizować tam żadnych robót. Ktoś mógłby zarzuć nam samowolę budowlaną lub niegospodarność w zakresie przekazywania pieniędzy na obcy obiekt. Zapewniam, że robimy wszystko, by grupa inowrocławian nie została po raz kolejny odcięta od świata - dodaje prezydent.
Do rozwiązania tej sprawy potrzeba kilku podpisów i notariusza. Tymczasem polskie prawo, nie bacząc na dobro dużej grupy inowrocławian, robi z niej problem, który roztrząsany może być latami