- Nie jest pan rodowitym włocławianinem. Jak to się stało, że zamieszkał pan na Kujawach?
- Zaraz po studiach, w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym drugim, dostałem tu nakaz pracy. Podjąłem ją w Kujawskich Zakładach Kawy Zbożowej i Środków Spożywczych. Bardzo odpowiadało mi to zajęcie, ponieważ trafiłem do placówki doświadczalnej, prowadzonej przez Zygmunta Kina. Badaliśmy metodę otrzymywania waniliny z ługów poceluloidowych. Praca badawcza była naprawdę fascynująca, dlatego też pewnie zostałem we Włocławku...
- Pana przygoda turystyczna zaczęła się właśnie w tamtych czasach?
- Wstąpiłem do PTTK w czerwcu tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego szóstego roku. Za czasów prezesury Andrzeja Podgórskiego, a więc na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, pojawiło się, właśnie za jego sprawą wiele nowych pomysłów, planów, zamierzeń. Do dziś Andrzej Podgórski jest dla mnie wzorem działacza rzutkiego, ambitnego, który jest w stanie zarazić swoją pasją wielu innych. Uważam, że to między innymi dzięki niemu zaangażowałem się tak bardzo w ruch turystyczny.
- Jakie formy turystyki pan uprawiał?
- Zaczynałem od wodniactwa - jestem współzałożycielem Włocławskiego Klubu Wodniaków PTTK, uprawiałem również turystykę pieszą. Mam więc największą wprawę w wędrówkach po górach i spływach kajakowych. Polskę poznałem wzdłuż i wszerz, podobnie niemal całą Europę - poza Islandią i Finlandią. Za granicę przez wiele lat podróżowałem z biurem "Caritasu", bardzo sobie chwaląc jego ofertę. Jestem członkiem Polskiego Towarzystwa Geograficznego, od ośmiu lat wygłaszam prelekcje o najpiękniejszych, najciekawszych zakątkach Europy. Współredaguję też "Biuletyn Przewodnicki".
- Czy przekazał pan tę pasję synowi?
- Syn wiele lat temu wyemigrował wraz z rodziną do Berlina Zachodniego i nie pasjonuje się turystyką, ale wnuk, który ma dwadzieścia jeden lat, już tak. Zaczął od zwiedzania Stanów Zjednoczonych i tam połknął bakcyla.