MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kopciuszek

Dariusz Knapik
W ciągu niespełna czterech lat po objęciu rządów przez nowego dyrektora Szkoły Podstawowej w Czarnem jego żona awansowała ze sprzątaczki na nauczyciela mianowanego.

     W 1998 roku w Szkole Podstawowej w Czarnem zwolniła się posada dyrektora. Objął ją Lech Śliwiński, miejscowy nauczyciel, który dotychczas dojeżdżał do małej szkoły pod Lipnem. Powołana przez wójta gminy Wielgie komisja konkursowa nie miała wielkiego wyboru, bo kandydat był tylko jeden. Ale za to stanęła za nim murem cała rada pedagogiczna.
     Nauczyciele jeszcze dziś przyznają, że porwała ich roztoczona przez niego wizja szkoły mlekiem i miodem płynącej. Ale nadstawiali też ucha na bardziej prozaiczne argumenty. Kandydat nie krył, że jest właścicielem dobrze prosperującego zakładu kamieniarskiego, wykonującego nagrobki. Jako osobę finansowo niezależną, całkowicie nie interesuje go więc dorabianie nadgodzinami do pensji. Ponieważ przeciętny polski nauczyciel ma w tej kwestii dokładnie odmienne zdanie, pedagodzy uznali, że taki człowiek na dyrektora się nadaje.
     W "podstawówce" w Czarnem od lat pracowała jako sprzątaczka Alina Śliwińska, prywatnie żona nowego dyrektora. Na spotkaniu z radą pedagogiczną Śliwiński nie ukrywał, jak bardzo niezdrowy jest to układ, w którym małżonków łączy służbowa podległość. Oświadczył więc, że szybko znajdzie pani Alinie jakąś nową posadę. Rzeczywiście, już wkrótce przeszedł od słów do czynów.
     Żadnej pracy się nie boję
     
Przy szkole działała świetlica terapeutyczna dla dzieci z rodzin nękanych przez alkoholizm i inne patologie. Wkrótce po zajęciu przez Śliwińskiego dyrektorskiego fotela uznano, że najlepszą terapią na te problemy będzie... zatrudnienie jego żony. Poza sprzątaniem zlecono więc pani dyrektorowej prowadzenie owej świetlicy. Posada była dość wysoko opłacana z gminnego funduszu przeciwdziałania problemom alkoholizmu. Wkrótce obarczono też małżonkę kolejnymi obowiązkami; została opiekunką uczniów, dojeżdżających szkolnymi autobusami.
     Jeszcze poprzedniej wiosny pani Śliwińska zrobiła maturę w szkole wieczorowej i od października 1997 roku została studentką pedagogiki opiekuńczo-wychowawczej Wyższej Szkoły Humanistyczno- Ekonomicznej we Włocławku. Kiedy mąż awansował na dyrektora, była na drugim roku studiów zaocznych. Śliwiński uznał, że są to wystarczające kwalifikacje, by kształcić uczniów szkoły w Czarnem. Już po paru miesiącach jego żona, wciąż jeszcze jako sprzątaczka, zastępowała oficjalnie nieobecnych pedagogów na lekcjach nauczania początkowego, języka polskiego, rosyjskiego.
     Postanowione, zgłaszam żonę
     
W kolejnym roku szkolnym, 1999/2000 pani dyrektorowa całkiem nie miała już czasu ani głowy do sprzątania. Jej mężowi udało się zorganizować szkolną świetlicę. Wówczas złożył radzie pedagogicznej propozycję nie do odrzucenia: świetliczanką będzie jego żona. Chociaż niejeden nauczyciel miał chrapkę na dodatkowe godziny, nikt nie był na tyle odważny, by zgłosić inną kandydaturę.
     Można się zastanawiać, jak przy tylu obowiązkach zawodowych, przeplatanych zajęciami i egzaminami na ostatnim roku licencjatu, udało się jeszcze pani Śliwińskiej znaleźć czas na dodatkowe podnoszenie kwalifikacji. W listopadzie 1999 roku ukończyła kurs wprowadzający do pracy w bibliotece. Natychmiast mąż powierzył jej kierowanie szkolną książnicą, co oznaczało automatycznie zatrudnienie na nauczycielskim etacie. W tym samym roku szkolnym zaczęła też edukować szkolną dziatwę w arkanach gimnastyki korekcyjnej. Teoretycznie nikt nie mógł się przyczepić, ambitna studentka skończyła bowiem dokształcający kurs zorganizowany dla nauczycieli prowadzących te zajęcia.
     Studentka na kontrakcie
     
Prawdziwą zagadką pozostaje natomiast fakt, w jaki sposób zaoczna słuchaczka III roku studiów została nauczycielem kontraktowym? Według obowiązujących od 6 kwietnia 2000 roku przepisów o zawodowym awansie pedagogów pani Śliwińska, która w tym czasie nie miała nawet dyplomu licencjata, mogła dopiero po jego zdobyciu ubiegać się o posadę stażysty. Oszczędzono jej jednak niepotrzebnego zachodu. Zamiast dyplomu mąż zadowolił się indeksem i zatrudnił ją na kontrakcie. Już 1 września 2000 zaczęła staż poprzedzający kolejny awans, na nauczyciela mianowanego.
     Dalej poszło już jak z płatka. W latach 2000-2002 Śliwińska zdobyła dyplom magistra w Wyższej Szkole im. Pawła Włodkowica w Płocku. W tym samym czasie zaliczyła nawet studia podyplomowe, uzyskując prawo do nauki wychowania fizycznego.
     Tymczasem dyrektor wystąpił do władz gminy, by skrócić małżonce o rok trzyletni staż na nauczyciela mianowanego. Można to zrobić, jeśli pedagog legitymuje się dużym dorobkiem zawodowym i szczególnymi osiągnięciami. Pani Śliwińska widać wymagania te spełniała, bo już w czerwcu 2002 roku, razem z tytułem magistra, zdobyła stopień nauczyciela mianowanego. W kilka miesięcy później, z okazji Dnia Edukacji mąż uhonorował ją nagrodą dyrektora szkoły, "za osiągnięcia dydaktyczne".
     Dyrektor na reklamie
     
W minionym roku okazało się, że pani Śliwińska ma nie tylko pedagogiczne talenty. Już na początku lat dziewięćdziesiątych jej mąż zaczął dorabiać sobie do pensji w zakładzie kamieniarskim. Po kilku latach otworzył własną firmę, którą prowadził też po objęciu posady dyrektora. Do czasu, aż w ub. roku wójtom i innym samorządowym urzędnikom, m.in. dyrektorom szkół, zakazano prowadzenia działalności gospodarczej.
     W kwietniu minionego roku dyrektor złożył przewodniczącej gminnej rady oświadczenie majątkowe. Stwierdził w nim, że definitywnie zerwał z karierą biznesmena. Nie wspomniał jednak ani słowem, że firmę prowadzi teraz jego żona. Ta zmiana wpłynęła ożywczo na interesy. Obecnie w gminie Wielgie działa tylko zakład Śliwińskiej. Konkurująca z nim firma właśnie w minionym roku została zamknięta. W Czarnem nie brak złośliwych ludzi, którzy twierdzą, że dyrektor nadal po cichu kieruje interesem. Do dziś przed Urzędem Gminy wisi tablica reklamowa z jego nazwiskiem.
     Szkoda pieniędzy...
     
Jesienią minionego roku jakieś nieżyczliwe osoby zawiadomiły bydgoskie kuratorium o skrywanych dotąd sprawach dotyczących szkoły w Czarnem. W październiku zawitała tam kontrola. Wicekurator Jan Światłowski oficjalnie potwierdza, że ujawniono liczne uchybienia w pracy dyrektora szkoły. W sygnowanym przez niego piśmie, które w grudniu trafiło na biurko wójta Wielgiego, Mariana Strychalskiego mówi się m.in. o bezprawnym awansowaniu pani Śliwińskiej na nauczyciela kontraktowego i wielu innych złamanych przepisach. A krótko wcześniej Strychalski uhonorował Śliwińskiego doroczną nagrodą wójta.
     Jego zdaniem, nawet mimo wykrytych nieprawidłowości, Śliwiński zasługuje na miano dobrego dyrektora. Zdobywa pieniądze, inwestuje. Szkoła ma teraz m.in. kotłownię olejową, salę gimnastyczną z łącznikiem, pracownię komputerową, nowoczesną stołówkę, łazienki itd. Lada moment ruszy budowa zespołu boisk. Dlatego właśnie, w ub. roku wystąpił do rady pedagogicznej oraz rady rodziców, by bez konkursu pozostawić dyrektora na kolejną, 5-letnią kadencję. Wniosek zyskał prawie jednogłośne poparcie.
     - Szkoda mi było pieniędzy na konkurs - nie kryje wójt. Śliwiński to sprawdzony menedżer, a w razie gdyby tak pechowo wygrał kto inny, nie było żadnej pewności, że sobie poradzi z rozgrzebanymi inwestycjami.
     Kurtyna w dół
     
Dyrektor potwierdza większość przedstawionych tu faktów. Rzeczywiście, gdy obejmował swoją funkcję, zapowiedział, że jego żona nie będzie tu pracować. Ale miał na myśli zajęcie sprzątaczki, bo przecież skoro zaczęła studia, to jasne, że z myślą o awansie w zawodzie nauczyciela. - Może źle zrobiłem, że nie szukałem jej zajęcia w innej szkole. Niewykluczone, że dziś postąpiłbym całkiem inaczej, ale wtedy miałem bardzo skromne doświadczenia, jako dyrektor - mówi. Nie kryje, że czuje się już zmęczony tą funkcją. Chce tylko dokończyć inwestycje i całkiem serio rozważa, by z końcem kadencji z niej zrezygnować.
     Rzecznik dyscyplinarny skierował sprawę do działającej przy kuratorium komisji dyscyplinarnej. W styczniu postanowiła ona umorzyć postępowanie. Jej przewodniczący Marian Nowakowski nie chciał z nami rozmawiać o podwodach tej decyzji.
     Od dawna bowiem powinno być wiadomo, że wszystkie brudy pierze się na własnym podwórku. Najlepiej przy szczelnie spuszczonej kurtynie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska