- Straty są trudne do oszacowania - skarży się Maciej Bartkowiak, dyrektor Zakładów Urządzeń OkrętowychFAMOR w Bydgoszczy. - Określamy je na około 30 procent produkcji. Traci nie tylko bezpośrednio stocznia, ale też kooperanci z innych firm pracujących dla przemysłu stoczniowego.
Trudno zasypać dziurę
O konkretnych kwotach trudno mówić, bo przecież ograniczono produkcję, zatem również zużycie materiałów, energii. Mniejsze też - ze względu na redukcję zatrudnienia - są wypłaty. W ostatnich kilku miesiącach zatrudnienie zredukowano o ok. 20 proc., to jest o kilkadziesiąt osób. Obecnie bydgoski FAMOR zatrudnia 230 pracowników.
- To, co się stało przewidywaliśmy, bo sygnały były wyraźne. Ale tak dużej dziury nie da się od razu zasypać - stwierdza dyrektor Bartkowiak.
FAMOR próbuje zwiększyć eksport i podjąć szerszą kooperację i to niekoniecznie w branży stoczniowej. Nie jest to proste, bo konkurencja jest silna i dobrze „zakotwiczona”. Bydgoski zakład stara się zwiększyć m.in. produkcję oświetlenia przemysłowego.
Kryzys na świecie
Zatrudnienie musiał zmniejszyć także Zakład Produkcyjny BOHAMET w podbydgoskim Cielu, który produkuje głównie okna okrętowe (m.in. typowe bulaje) oraz wycieraczki. Pracę straciło 70 osób, tj. 30 proc. załogi.
- To, co dzieje się w polskich stoczniach, ma na nas niewielki wpływ, to zaledwie 5 procent produkcji - wyjaśnia prezes Jarosław Halarewicz. - Znacznie większe problemy niesie ze sobą ogólne spowolnienia na rynkach światowych. Szacuję je na 30-40 procent i niestety przyszły rok rysuje się jeszcze gorzej.
„Towimor” na fali
- Ponad 95 procent naszej produkcji eksportowane jest do Korei Południowej i do Norwegii - mówi prezes Toruńskich Zakładów Urządzeń Okrętowych TOWIMOR. - Dlatego kryzys polskich stoczni nie dotknął nas.
Zwolnień nie będzie. Przewidziana jest zwykła restrukturyzacja zakładów i cięcie kosztów.
