Krzysztof Budka uczy historii i wos w Zespole szkół Prywatnych „Przyszłość”. Prowadzi zajęcia w liceum i gimnazjum. Za katedrą zadebiutował we wrześniu. – Początki zawsze są stresujące, ale myślę, że dobrze sobie poradziłem – śmieje się. – Największy problem miałem z zapamiętaniem imion uczniów. Przyrzekłem sobie, że nie będą się zwracał do nich po nazwisku. Zapamiętanie tych 60-70 uczniów nie było takie proste! A tak całkiem poważnie, to miałem już pewne doświadczenie pedagogiczne, ponieważ prowadziłem zajęcia ze studentami. Teraz kończę doktorat i cieszę się, że mogę jednocześnie uczyć młodzież. Jestem też wychowawcą pierwszej klasy w LO , za co jestem wdzięczny mojej dyrekcji, która mi zaufała.
Można nawet powiedzieć, że właśnie teraz spełnia się marzenie z dzieciństwa pana Krzysztofa. – Moja mama była nauczycielką – opowiada. – Czasem mogłem przyjść do niej na lekcje. Siadałem wtedy w pierwszej ławce, mogłem popisać sobie kredą na tablicy. Była to dla mnie wielka atrakcja. Pamiętam też, jaką radość sprawił mi prezent, który dostałem od rodziców: był to „prawdziwy” szkolny dziennik.
Jak mówi, zawód nauczyciela spodobał mu się już wtedy. Teraz może skonfrontować marzenia z rzeczywistością. – Od początku przyjąłem zasadę, że jeśli uczniowie będą wobec mnie w porządku, to ja wobec nich również. I chyba się to udało – mówi. - Metody pracy zaczerpnąłem od mojego nauczyciela historii. Potrafił nam ją przekazywać w taki sposób, jakby snuł opowieść. Myślę, że dzięki temu zainteresowałem się historią i jestem nauczycielem.