W najbliższy weekend, w nocy z soboty na niedzielę, przechodzimy z czasu zimowego na letni!
Ciężkie jest życie śpiocha. Zawsze raz w roku, w ostatnią niedzielę marca, ktoś kradnie mu godzinę snu. A że jest to wiadomość niezwykle przykra, śpioch bardzo łatwo zapomina, że w każdą ostatnią niedzielę października ktoś mu tę godzinę zwraca.
Co gorsza, w tym roku śpioch nawet nie może udawać, że cieszy się z takiego obrotu rzeczy - zmiana czasu nieodmiennie zwiastuje przecież nadejście lata - bo, mimo że kwiecień za pasem, za oknem prószy śnieg.
- I po co mi taka zmiana czasu? - pyta śpioch buntując się przed weekendowym przestawieniem wskazówek zegara z godziny 2 na 3 rano.
Śpioch się buntuje, a my odpowiadamy.
Są i plusiki, i...
"Zmiana czasu na czas letni jest podyktowana oszczędnością wynikającą z efektywniejszego wykorzystywania światła słonecznego" - przeczytamy w mądrych opracowaniach.
Co to dokładnie oznacza?
Jeśli mówimy o zaletach to oznacza to:
- oszczędność energii, mniejsze koszty za oświetlenie - zmiana czasu na letni powoduje, że wschód słońca jest o godzinę później; dzięki temu jasno robi się na przykład o godzinie 6 a nie 5, a ciemno o godzinie 20 zamiast o godzinie 19, co powoduje, że przy zmianie czasu na letni krócej palimy światło (oszczędności te pomniejszają się podczas czterech najciemniejszych miesięcy w roku - listopada, grudnia, stycznia i lutego: później włącza się światło wieczorem ale za to wcześniej rano, i dlatego zimą wraca się do czasu podstawowego, czyli w Polsce do czasu środkowoeuropejskiego).
- zwiększone bezpieczeństwo jazdy samochodem - jazda w ciemnościach jest bardziej niebezpieczna niż od jazdy w świetle słonecznym.
... całkiem spore minusiki
Ale zmiana czasu, co zapewne ucieszy śpiocha, ma nie tylko zwolenników ale i przeciwników. Ci ostatni zwracają uwagą na to, że:
- dla ludzi o ustabilizowanym trybie życie zmiana czasu jest niekorzystna, bo wprowadza spore zamieszanie w ich organizmach; takie osobniki potrzebują ponoć, o czym śpioch doskonale wie, nawet kilku dni, żeby dostosować swój zegar biologiczny do nowych warunków, co prawdopodobnie ma wpływ na ich efektywność w pracy; niestety, jeszcze nikt nie policzył, jakie straty ponoszą z tego tytułu pracodawcy (ale, kto wie, może już niedługo poznamy odpowiedź na to pytanie, bo są już prowadzone badania w tym zakresie);
- po drugie, przeprowadzana dwa razy w roku operacja zmiany czasu jest kosztowna i skomplikowana, na przykład w kolejach: pociągi nocne, które są w trasie od godziny 2 nad ranem muszą stanąć na 60 minut, aby jechać dalej zgodnie z rozkładem jazdy;
- po trzecie, przestawienie się z czasu letniego na zimowy i zimowy na letni sprawia problemy korzystającym z systemów informatycznych.
Wydaje się jednak, że nie są to - przynajmniej tymczasem - zbyt uciążliwe kłopoty. Bo gdyby były, to czy zmianę czasu wprowadzałoby regularnie aż 70 krajów na świecie?
Z drugiej strony, taka Islandia, jako jedyna w Europie, zmianę czasu postanowiła mieć w nosie. Czy jej mieszkańcy narzekają? Nie!
Podobnie Japończycy. Ich państwo, jako jedyne tak wysoko uprzemysłowione i nieeuropejskie też uznało, że wprowadzenie zmiany czasu na letni, nie jest konieczne.
- Kto więc jest sprawcą tego zamieszania? - pyta śpioch.
To ich zasługa i wina
Pierwszym prawie winnym, czyli pierwszym człowiekiem, który postulował pozorne przedłużenie dnia przez wprowadzenie czasu letniego, był amerykański polityk, jeden z "ojców założycieli" Stanów Zjednoczonych i wynalazca piorunochronu - Benjamin Franklin. Jednak tekst Franklina był zbyt humorystycznie napisany, aby ktoś potraktował ten pomysł poważnie. Temat wrócił więc dopiero w pierwszej dekadzie XX wieku, a dokładniej w 1907 roku. Wtedy to Brytyjczyk Wiliam Willet napisał broszurkę pt. "Marnotrawienie światła dziennego". Jednak mimo znacznego wsparcia wśród polityków, pomysł zmiany czasu zimowego na letni nie został wprowadzony w życie. Kiedy więc TO się stało?
Prekursorami wprowadzenia czasu letniego - i to już podczas pierwszej wojny światowej - są Niemcy. I było tak: w nocy 30 kwietnia 1916 roku wskazówki niemieckich zegarów zostały przesunięte o godzinę do przodu, a 1 października tego samego roku cofnięte o ten sam czas.
A Polacy? Niezdecydowani
W ślad za Niemcami poszły Wielka Brytania i Stany Zjednoczone (chodziło o oszczędność paliwa służącego do produkcji energii elektrycznej). W Polsce natomiast... W Polsce taką zmianę zaczęto stosować w okresie międzywojennym, żeby zaraz po II wojnie światowej być mniej zdecydowanym. Najpierw postanowiliśmy zaprzestać tych praktyk, później - w latach 1957-1964 - wróciliśmy do nich, żeby znowu i to aż przez 15 lat, nie robić nic. Kiedy jednak przyszedł rok 1977 znowu złapaliśmy za zegarki i tak - ku rozpaczy śpiocha - jest do dziś.