Mądre głowy dopatrzyły się też innych problemów. Na przykład amerykańscy naukowcy odkryli, że ponad połowa z nas w pierwszych dniach odczuwa zwiększone zmęczenie. Z kolei duńscy - po badaniach trwających aż kilkanaście lat - stwierdzili, że w ciągu pierwszego miesiąca po zmianie czasu o 8-11 procent wzrasta liczba przypadków depresji. Ale okazuje się, że siada nam nie tylko psychika.
Szwedzi wykazali bowiem 5 proc. wzrost liczby zawałów serca w pierwszych trzech dniach po przestawieniu zegarów, a w Finlandii zaobserwowano 8 proc. wzrost liczby udarów w ciągu pierwszych 48 godzin! Jakby tego było mało, polscy naukowcy dorzucili jeszcze rosnące ryzyko wypadków na drogach, co związane jest z niewyspaniem, pogorszeniem koncentracji, drażliwością. Zatem wyraźnie widać, że zmiana czasu gorsza jest od 13-tego w piątek i czarnego kota przebiegającego nam drogę razem wziętych.
Zatem po co nam to i skąd się to popychanie i cofanie wskazówek w ogóle się wzięło?
Po raz pierwszy zegarki przestawiono w 1916 roku w Niemczech i cesarstwie Austro-Węgier. W Polsce zastosowano zmianę czasu w 1919 roku, później była przerwa i od nowa wróciła podczas niemieckiej okupacji i przez cztery kolejne lata po wojnie (1945-1949) oraz w latach 1957-1964. Na stałe weszła jednak do naszego życia w 1977 roku.
Początkowo chodziło o oszczędność energii. Dziś eksperci wskazują, że są one już znikome. Za to zmiana czasu m.in. utrudnia pracę bankom i przewoźnikom, gdyż dwa razy do roku muszą przestawiać swoje systemy, co oczywiście nie pozostaje bez wpływu na nas samych. Klienci w tym czasie nie mogą korzystać z bankowości elektronicznej, a pasażerowie muszą często czekać w szczerym polu, aż przewoźnicy wznowią ruch. Dotyka to też bezpośrednio naszych kieszeni, osoby pracujące w nocy tracą bowiem godzinę wynagrodzenia.
Coraz więcej krajów postuluje wycofanie się z procederu ręcznego grzebania przy zegarach. W 2018 roku na unijne biurko trafił nawet projekt rezygnacji ze zmiany czasu. Dokument dość szybko uzyskał poparcie w Parlamencie Europejskim, by następnie utknąć na dnie unijne szuflady, bo 27 państw nie było w stanie się zdecydować, czy ostatecznie lepiej przejść na czas letni, czy też zimowy. Teraz Polska chce wykorzystać czas prezydencji w UE i doprowadzić wreszcie do tego, by zmiana czasu odeszła do lamusa. Czy to się uda? Czas pokaże.