- O temperaturę pytam - _denerwował się ojciec. Nie usłyszawszy odpowiedzi, mówił: - Jeśli rano jest zimno, dolejesz ciepłej wody. W obiad, gdy zrobi się ciepło, będziesz zimne dolewki brał - zdradzał synowi piekarski sekret.
- _I ja to zapamiętałem. Swoich uczniów też z tego egzaminowałem. To żadna tajemnica, tylko uczciwość - mówi Zbigniew Bigoński, przedstawiciel najstarszej piekarniczo-ciastkarskiej familii w Bydgoszczy, brat Edmunda, syn Wincentego.
Po piekarni rowerem
Pieczywo i ciasta od Bigońskich je już czwarte pokolenie, żyjące w grodzie nad Brdą. Pierwszą piekarnię i sklep - na rogu ul. Grunwaldzkiej i Wrocławskiej - otworzył Wincenty Bigoński w 1924 r. (dwa lata wcześniej wrócił z Westfalii). - Była duża. Pamiętam, że jeździłem po niej rowerem - _wspomina dzieciństwo pan Zbigniew.
Firma nieźle prosperowała, dlatego w latach 30. rodzina przeniosła się na ul. Gdańską. Wkrótce Wincenty uruchomił drugi sklep i kawiarnię na rogu ulic: Kordeckiego i Św. Trójcy. Przed wojną otworzył również kawiarnię "Wrzos". - Wojsko o to prosiło. Chciało nawet pożyczać pieniądze - mówi pan Zbigniew.
**Dali pięć minut
Wojna pozbawiła Bigońskich dorobku blisko dwudziestu lat pracy. - _Niemcy przyszli 14 listopada 1939 r.__Usłyszeliśmy: "In fMinuten rause". Dostaliśmy pięć minut na spakowanie. Wyszliśmy tak, jak staliśmy.

Cukiernia i kawiarnia na rogu Kordeckiego i Św. Trójcy
Wysiedlili ich do Łodzi. Wincenty pracował jako piekarz, Edmund w hotelu, Zbigniew w firmie transportowej. W styczniu 1945 r. był świadkiem likwidacji obozu w Radogoszczy, w którym Niemcy spalili dwa tysiące więźniów.
Do Bydgoszczy wrócili zimą 1945 r.- Teraz mam sprawę w Szwajcarii o odszkodowanie. To dzięki siostrze ojca, która przyjechała do Bydgoszczy w 1939 r. Była obywatelką Rzeszy, więc poszła na policję i powiedziała: "Coście zrobili z moim bratem. Żołnierza armii pruskiej tak potraktowaliście". Zagroziła, że jak piekarni nie oddadzą, to pojedzie do FOni zgłupieli.
Wincenty odrzucił pomoc siostry. Gdy usłyszał: "Wicek, za dwa tygodnie jesteś na Gdańskiej", _bardzo się zdenerwował. "Nie wrócę do piekarni, bo jestem Polakiem. Kobieto, coś ty narobiła" - krzyczał.__
Zygmunt Bigoński: - Ciotka wróciła na policję i powiedziała, że brat chce tylko zaświadczenie o przejęciu firmy przez Niemców. Papier wystawili. Dokument się zachował, dlatego mogłem podjąć starania o odszkodowanie.
Jesteś partyzantem
I znowu, tak jak przed wojną, bydgoszczanie zaczęli kupować chleb, bułki i słodkości w sklepie na ul. Gdańskiej (wówczas Aleje 1 Maja). Wincentemu nie było łatwo. Nowe władze tolerowały rzemieślników, ale robiły wszystko, aby życia im nie osładzać. - _Przyjaciele i koledzy nazywali ojca "partyzantem". Wielu uległo władzy i pozamykało interesy, a tato trwał. Był uparty - mówi syn.
Choć on i brat wychowali się w piekarni, nie od razu wiedzieli, że przejmą zakład po ojcu. Zbigniew poszedł na studia do Poznania, po nim miał się uczyć Edmund. Życie napisało jednak inny scenariusz.
W 1951 r. umarł Wincenty, a Edmunda wezwano do wojska. Nie trafił jednak do koszar, tylko na dwa lata do kopalni. W firmie pozostała Zofia, wdowa po Wincentym i syn Zbigniew. Świeżo upieczony absolwent Wyższej Szkoły Ekonomicznej stanął przy piekarskim piecu. Uczył się prowadzenia ksiąg wypieku i ksiąg magazynowych. - Receptury znałem na pamięć - zapewnia.
Zdał egzamin czeladniczy i mistrzowski w zawodzie piekarza i cukiernika. To samo uczynił brat. Wspólnie więc prowadzili firmę, która - mimo dziwacznych zarządzeń ówczesnych władz - przetrwała najgorsze lata.
Pan Zbigniew wspomina: -

W 1939 r. uciekł do Szwecji. Tam został nadwornym piekarzem i cukiernikiem króla Gustawa. W Sztokholmie otworzył również kawiarnię i cukiernię.
W przedwojennej Bydgoszczy firma W. Bigoński własnym transportem rozwoziła ciasta i pieczywo.
Uczynić człowieka
Uczniów mieli wielu. Przyszłych adeptów sztuki piekarskiej szkolił Wincenty, a potem jego synowie. W sumie prawie stu uczniów przygotowali do zawodu. Bracia mieli odwagę zmierzyć się z różnymi młodzieńcami. Nie odmawiali i przyjmowali na naukę nawet chłopaków z poprawczaków. Szczególnie dla Zbigniewa praca z trudną młodzieżą była wyzwaniem. - Nierzadko dowoziła mi ich milicja. Nie raz zakładałem się, że zrobię z nich ludzi. I wygrywałem. Nawet z nożownika człowieka uczyniłem.
Malarka interweniowała
W sklepie na Gdańskiej niewiele się zmieniło. Kontuary, półki, cały wystrój jest w stylu berlińskim. Zachowało się też godło cechu piekarzy - dwa lwy trzymające precla. Zabytkowe wyposażenie kłuło w oczy komunistycznej władzy, która nakazała je wymienić na nowoczesne.
- W komitecie PZPR interweniowała Joanna Witt-Jonscher (artystka malarka - przyp. autorka). Uratowała meble - śmieje się pan Zbigniew. Planuje, że w przyszłym roku sklep przejdzie gruntowaną odnowę. W tym roku kapitalnumu remontowi poddano piekarnię. - Do Unii weszliśmy, nie mogło być inaczej.
Jest godzina 11.00. W pomieszczeniach piekarni żywego ducha. Tylko dobrze ciepły piec pozostał. I stosy pustych foremek. Mistrz piekarski nie bez dumy pokazuje miejsce, w którym od dziesiątków lat wypieka się chleby i ciasta. Wszystko tu nowe, tylko piec pamięta czasy cesarza Wilhelma.
- Teraz to nie piekarnia, tylko laboratorium - żartuje gospodarz.
Firma idzie z duchem czasu. Dowodem nowe rodzaje pieczywa, które oferuje klientom. - Przyznaję, że w nowinkach już "nie siedzę". To są gotowe mieszanki mąk. Zapewnia, że "pieczywo od Bigońskich jest bez polepszaczy Mówili o mnie, że jestem "wapniakiem", bo nie chcę wprowadzać nowoczesności. Ale polepszacze nie mają nic wspólnego z nowinkami. Tylko szkodzą.
Załoga przedwojennej piekarni. Pierwszy z prawej (siedzi) Wincenty Bigoński. Trzeci po prawej to pan Damięcki.
W 1939 r. uciekł do Szwecji. Tam został nadwornym piekarzem i cukiernikiem króla Gustawa. W Sztokholmie otworzył również kawiarnię i cukiernię.
Teraz rodzinną firmę prowadzi Ilona Bigońska-Jankowska, córka Edmunda. W tym roku zakład obchodził jubileusz 80-lecia. Jest najstarszy na bydgoskim rynku piekarniczo-ciastkarskim. W 2000 r. Zbigniew Bigoński otrzymał tytuł "Rzemieślnika100-lecia". To zaszczytne wyróżnienie przyznała mistrzowi Kujawsko-Pomorska Izba Rzemiosła i Przedsiębiorczości w Bydgoszczy.
Nie samym chlebem
Rodzina Bigońskich to nie tylko piekarze i ciastkarze. To również działacze społeczni, a przede wszystkim sportowcy. Wincenty grał w piłkę nożną w KS "Warta" (w Poznaniu), KS "Gwiazda" w Bydgoszczy, uprawiał strzelectwo, będąc członkiem "Bractwa Kurkowego". Zamiłowanie do spor tu od lat młodzieńczych wykazywali synowie. Obaj byli zapalonymi żeglarzami, uprawiali żeglarstwo sportowe i turystyczne. Wielką miłością Zbigniewa było szybownictwo. Bracia należeli po wojnie do słynnej żeglarskiej "szesnastki" - czyli żeglarskiej drużyny harcerskiej.
*** Zdjęcia pochodzą z archiwum rodziny Bigońskich.
