Dwuletni kundelek w typie spaniela miał być przyjacielem rodziny, już na całe życie. - Brat bardzo chciał psa, w zasadzie już od kilku lat - mówi Weronika Trymerska. - Wiadomo jednak, że opieka nad zwierzakiem musiała spaść na mnie. Mama długo ze mną rozmawiała o tym, że to ogromna odpowiedzialność. Nie bałam się tego, chciałam też dać domek jakiemuś potrzebującemu czworonogowi.
Kobiety w maju tego roku udały się do miejskiego schroniska przy ul. Przemysłowej. - Powiedziałam, że musi to być pies spokojny z uwagi na niepełnosprawność syna - wyjaśnia Monika Trymerska. - Dodałam, że będzie musiał sam zostawać w domu. Pani ze schroniska zaproponowała nam dwuletniego pieska. Za-ufałyśmy jej, że to najlepszy wybór dla naszej rodziny.
Po miesiącu miodowym zaczęły się problemy
I tak Pankracy, a w nowym domu Wacek, został adoptowany. Przez pierwsze tygodnie sprawował się bez zarzutów. Jak relacjonują panie Monika i Weronika problemy zaczęły się po kilku tygodniach.
- Najpierw pogryzł nam drzwi - opowiada pani Moni-ka. - Później zaczął nas atakować. Córka i ja zostałyśmy ugryzione kilkukrotnie. Jednak, gdy rzucił się na niepełnosprawnego syna, wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić - mówi włocławianka.
Panie Monika i Weronika o wsparcie poprosiły schronisko. To skontaktowało kobiety z trenerką psów. Jak mówią, jej wizyta nic nie wniosła.
Na własną rękę matka i córka zaangażowały do pomocy inną specjalistkę i ta stwierdziła, że nie każdy pies od razu ujawnia swoje prawdziwe oblicze. Zwierzę najpierw obserwuje, na ile może sobie pozwolić. Dopiero po tak zwanym „miesiącu miodowym”, który zazwyczaj trwa od 2 do 4 tygodni, futrzak pokazuje, jakie ma cechy.
- Nie każdy pies pasuje do każdej rodziny i na odwrót - tłumaczy Ewa Leśniewska, którą kobiety poprosiły o pomoc. - W mojej ocenie schronisko powinno przeprowadzić dokładny wywiad, odradzić adopcję psa z niewiadomą przeszłością i pokierować rodzinę do fachowca, który dobierze psa po wcześniejszym szkoleniu specjalistycznym lub co najmniej o określonych predyspozycjach.
Monika Trymerska uważa, że schronisko powinno przyjąć od niej psa.- Ja i córka pracowałyśmy z tym psem i więcej już nie jesteśmy w stanie. To zwierzak, który nie powinien przebywać w domu z dziećmi - zaznacza.
Schronisko to nie jest sklep z zabawkami
Dyrekcja schroniska podkreśla natomiast, że Pankracy nie wykazywał cech agresywnych podczas pobytu w przytulisku.
- Każdy, kto jest związany z naszą placówką powie, że to bardzo łagodne stworzenie - mówi Monika Siedlecka, dyrektor schroniska dla zwierząt we Włocławku. - Pies miał również do czynienia z dziećmi wolontariuszy i absolutnie nic nie wskazywało na to, że może wykazywać wobec nich agresję. Nie można także odmawiać adopcji zwierzęcia rodzinie z niepełnosprawnym dzieckiem, to byłaby dyskryminacja.
Szefowa schroniska dodaje, że przytulisko to nie sklep z zabawkami, do którego można oddać towar. - W umowie mamy zapis o terminie 7 dni, w którym można zwrócić zwierzę, jeśli nie spełni oczekiwań - wyjaśnia Monika Siedlecka. - Jeżeli chodzi o tę konkretną sytuację, to pani Monika początkowo narzekała na to, że pies zniszczył jej drzwi. Argument o agresji pojawił się dopiero z czasem. Nie mamy zatem pewności, czy rzeczywiście chodzi o agresywne zachowanie psa.
Dyrektor przytuliska zapewnia, że rodzina Trymerskich otrzymała wsparcie w postaci wizyty trenera, ale nie do końca z niego skorzystała.
Właścicielki Wacka podkreślają, że nikt nie rozumie powagi sytuacji. - Byłyśmy też u pani prezydent Barbary Moraczewskiej, ale nie znalazłyśmy zrozumienia - tłumaczy pani Monika. - Tu nie chodzi o to, że pies nam się znudził. Wszyscy przywiązaliśmy się do niego. Każda matka, która ma wybór dziecko albo pies, nie będzie się zastanawiać, kogo wybrać, mimo że minął termin 7 dni na zwrot zwierzaka.
Rodzina Trymerskich zamierza znaleźć nowy dom dla psa, ale na własną rękę. Schronisko deklaruje, że pomoże. Do tematu wrócimy.
Zobacz wideo: Jerzy Kanclerz przed turniejem Asy dla Tomasza Golloba.