Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mąż porwał dzieci dla swojej matki

Paulina Sroka / Nowiny [email protected]
9-letnia Nikoleta jest już w Polsce. Teraz razem z mamą czeka na brata.
9-letnia Nikoleta jest już w Polsce. Teraz razem z mamą czeka na brata. Fot. Autorka
Barbara Barnaś-Wasiljew z Dębicy od ponad roku walczy o dzieci, które uprowadził do Bułgarii jej mąż. Na razie odzyskała córkę. Siłą.

*

*

Kilka dni temu z ojcem dzieci spotkał się szef bułgarskiej dyplomacji, kandydat do Parlamentu Europejskiego, Iwajło Kałfin. Jak informuje agencja BTA, wyraził on rozczarowanie i oburzenie faktem, że dziecko zostało odebrane w taki sposób. Obiecał sprawdzić, jaką pomoc prawną Wasiljew może otrzymać. Natychmiast zareagowała bułgarska minister sprawiedliwości. Meglena Taczewa zagroziła dymisją na znak protestu przeciwko atakom mediów i niektórych polityków na sąd, który nakazał oddanie dzieci matce.

Mieszkali w Warszawie. Mąż Todor pracował, ona opiekowała się domem i dziećmi: Nikoletką i Pawełkiem. Szczególną troską otaczała synka. Chłopiec w pierwszych latach swojego życia musiał przejść kilka operacji.

Babcia biła dzieci po twarzy
- Byliśmy normalnym małżeństwem. Mieliśmy lepsze i gorsze dni - wspomina dziś pani Barbara. Z czasem Todor zaczął narzekać, że tylko on utrzymuje rodzinę, że brakuje pieniędzy, a żona nic nie robi. Dała się więc namówić na pracę za granicą. Nie było jej 7 miesięcy. Dziećmi zajmowała się wtedy teściowa, która przyjechała z Bułgarii. Kolejny wyjazd miał trwać 3 miesiące. - Wytrzymałam tylko miesiąc. Gdy sąsiedzi dali mi znać, że babcia bije dzieci po buzi, wróciłam do Polski. Zanim jednak dotarłam do Warszawy, zatrzymałam się w Dębicy u rodziny.

Tego feralnego dnia kilka razy próbowała dodzwonić się do domu i na komórkę Todora. Nikt nie odbierał. Wyobrażała sobie coraz gorsze scenariusze. Może mieli wypadek? Późnym wieczorem, na jej prośbę, rodzina w Warszawie zaczęła obdzwaniać szpitale i policję. Bez skutku. Strach i obezwładniająca niepewność rosły z każdą chwilą. I nagle odezwał się mąż.

- Skontaktował się z moją bratową - opowiada pani Barbara. - Powiedział, że zabrał dzieci do Bułgarii i tam zostaną już na zawsze.

Spadło to na nią, jak grom z jasnego nieba. Jednak trzeba było zacisnąć zęby i stawić czoło dramatycznej rzeczywistości.

Jeszcze wtedy nie wiedziała, że czeka ją długi rok izolacji od dzieci i szantaże ze strony męża. - Przyjedziesz, to z nimi porozmawiasz. Nie przyjedziesz, nigdy więcej ich nie usłyszysz i nie zobaczysz - powtarzał Todor. Absolutnie nie zgadzał się na spotkanie w neutralnym miejscu. W grę wchodził tylko dom jego rodziców.

- Gdyby nie obawy moich bliskich i przyjaciół pojechałabym bez zastanowienia. Dziś, po tym, co niedawno przeżyłam, nie chcę nawet przypuszczać, jak skończyłaby się moja samotna wizyta w Asenow-gradzie.

Nie jestem wielbłądem!
Ratunku szukała w sądzie. Batalia o odzyskanie dzieci okazała się gehenną. Mąż nie szczędził jej obelg i oskarżeń. Co jej zarzucał? - Alkoholizm, przynależność do mafii, prostytucję - wylicza jednym tchem Anna Sawczuk, siostra pani Barbary. - Puste słowa, nie poparte żadnym dowodem, żadnym dokumentem. A Basia na własny koszt załatwiała wszelkie zaświadczenia, odpierające te bzdurne zarzuty.

Pani Barbara w końcu zawędrowała nawet do Generalnego Inspektoratu Danych Osobowych w Warszawie. - Przez miesiąc sprawdzano, czy nie jestem gdziekolwiek notowana lub rejestrowana. Oczywiście, nie byłam - mówi z satysfakcją. Z perspektywy czasu ocenia, że odkąd porwano jej dzieci, bez przerwy musiała udowadniać, że nie jest wielbłądem. Opłaciło się. 22 kwietnia 2008 r. sąd zdecydował, że na czas trwania sprawy 9-letnia Nikoleta i 7-letni Pawełek mają przebywać z matką.

Prawomocny wyrok nic nie znaczy?
- Orzeczenie opatrzono klauzulą natychmiastowej wykonalności. Jak widać, procedura trwa do dzisiaj - komentuje z goryczą siostra Anna.

Matka desperacko walczyła dalej. Wreszcie polski sąd przyznał jej opiekę nad dziećmi. Ale dzieci wciąż mieszkały z ojcem. Kilka miesięcy później, we wrześniu ub. r., poleciała na pierwszą rozprawę do Sofii. Todor wniósł o jej odroczenie. Rzekomo nie zdążył znaleźć adwokata. - Trafiliśmy jednak na mądrych i sprawiedliwych ludzi.

Sędzina zdziwiła się: pana żona przyjechała z Polski, jest w obcym kraju, nie zna języka, mimo to przyszła z adwokatem, tłumaczem i opiekunem konsularnym, a pan nie zdążył postarać się o adwokata? Rozprawa odbyła się w terminie - nie kryje zadowolenia Barbara. - Todora zresztą wyrzucono z sali sądowej. Obrażał bułgarską adwokatkę - dodaje Anna Sawczuk.

W Bułgarii wyszło też na jaw to, czego kobieta obawiała się najbardziej. Zdaniem psychologa, który rozmawiał z dziećmi sam na sam, ojciec i babcia nastawiali je przeciwko matce. Bawili się z nimi w sąd i uczyli formułek, które miały świadczyć na korzyść Todora. - Przekonałam się też, że nie docierały do nich prezenty ode mnie. A przecież przekazywałam przez panią konsul tylko najpotrzebniejsze drobiazgi, żeby nikt nie zarzucił mi przekupstwa - mówi Barbara.

Nie chciała odbierać dzieci siłą
Bułgarska Temida wydała orzeczenie: dzieci muszą wrócić do matki. Po apelacji wyrok utrzymano w mocy. Mając po swojej stronie polski i bułgarski wymiar sprawiedliwości, pani Barbara poleciała do Bułgarii pod koniec maja. Wybrała się tam z serdeczną przyjaciółką, której zawdzięcza wsparcie i ogromną pomoc. Nie chciała odbierać dzieci siłą. Jednak dwie pierwsze polubowne próby nic nie dały. Na domiar złego wokół domu męża zbierał się tłum mieszkańców Asenowgradu, którzy protestowali przeciwko decyzji władz. Sędzia, widząc co się dzieje, wydała postanowienie siłowego odebrania dzieci. - Nie było innego wyjścia - mówi Barbara.

Mąż ugryzł ją w policzek
Tłum rozwścieczonych ludzi, zdecydowanie za mało policjantów, wrzaski i krzyki. Przerażone dzieci, przekonane, że ich własna mama chce je skrzywdzić. Mimo że przyszła po nie w asyście polskiego konsula, tłumaczki, przedstawicielki ministerstwa sprawiedliwości, sędziego wykonawcy, psychologa i osoby z opieki społecznej, mąż pobił ją i dotkliwie ugryzł w policzek. Do dziś na twarzy ma sinoczerwone ślady zębów, które starannie maskuje makijażem. Matce udało się odbić tylko Nikoletę.

- Pojawiła się informacja, że Pawełek uciekł - mówi Barbara. - To nieprawda! Tłum wyszarpał go z ramion pracownicy konsulatu. Największy żal mam do bułgarskich mediów. Cały czas przedstawiały mnie jako monstrum. Brano za pewnik obelgi rzucane pod moim adresem przez męża. Lekceważono i prawomocne wyroki.

Nikoleta o nic nie pyta
Większość drogi z Asenowgradu do polskiej ambasady mała Nikoleta przespała w samochodzie. Gdy się obudziła, nawet nie zapytała o tatę i babcię. Nie pyta do dziś. Tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło.

- Początkowo zwracała się do mnie po bułgarsku, teraz rozmawiamy po polsku - opowiada matka. - Czasem brakuje jej słówek. Nic dziwnego. Od roku miała zakaz używania polskiego języka.

- Psycholog każe czekać. Kiedyś dziecko pewnie samo się odblokuje - zastanawia się siostra pani Barbary. - Najbardziej obawiamy się momentu, gdy pójdzie do szkoły.

- Ja wierzę, że zostanie ciepło przyjęta - dodaje mama dziewczynki. - Dębica to moje rodzinne miasto. Bardzo liczę na zrozumienie i życzliwość mieszkańców.

Dzieci powinny mieć tatę i mamę
Polski konsul w Sofii, Wojciech Gałązka, obiecuje, że będzie robił wszystko, by Barbara odzyskała też syna. - Mamy zapewnienie władz bułgarskich, że wykonywanie postanowienia sądu będzie nadal realizowane - mówił w TVN24.

- Żyję tylko tą myślą. Nie biorę innej możliwości pod uwagę. Każda chwila się liczy. Przez ponad rok wmawiano Pawłowi, że jestem złą matką. Teraz na pewno jestem złą matką, która w dodatku porwała jego siostrę - martwi się Barbara.

Zachowanie męża przeraża ją. Bez ostrzeżenia wywiózł małe dzieci do innego kraju. Odseparował je. Oczerniał i obrażał własną żonę, konsula, sąd, pracownicę opieki społecznej. W Asenowgradzie zachował się, jak wściekłe zwierzę.

Jedno wie na pewno - mąż nie porwał Nikoletki i Pawełka dla siebie. - Porwał je dla swojej matki - przekonuje. - Teściowa krzyczała do mnie przy wszystkich: to moje dzieci! Moje! Przeklinam cię!

Niedługo skończy się sprawa o ograniczenie Todorowi praw rodzicielskich. - Basia nie chce całkowicie pozbawiać go prawa do dzieci - mówi Anna. - Ona wciąż wierzy, że Nikoletka i Pawełek powinni mieć i tatę.

Dla Bułgarów to gorący temat

9-letnia Nikoleta jest już w Polsce. Teraz razem z mamą czeka na brata. Chciał spotkać się z panią Barbarą i poznać jej wersję dramatycznej walki z mężem o dzieci.

Momchil Indjov pisze dla 24 Hours Daily. To druga, co do wielkości pod względem nakładu, gazeta w Bułgarii. Jadąc do Dębicy, nie wiedział, czy uda mu się porozmawiać z matką Nikolety i Pawła. - Musiałem jednak zaryzykować. To gorący i bardzo ważny temat - mówił Indjov.

Nie powiem, gdzie jest
Tuż po dramatycznych wydarzeniach w Asenowgradzie, gdzie na ulicy rozgorzała prawdziwa walka między rodzicami, policjantami i tłumem, Momchil Indjov rozmawiał z Todorem Wasiljewem. - Powiedział, że synek Paweł uciekł podczas próby odebrania go i jest w bezpiecznym miejscu. Ale Todor nie zdradzi, gdzie - opowiadał Indjov. Nasz bułgarski kolega po fachu obiecał, że przedstawi całą sprawę obiektywnie i nie zamierza brać strony któregokolwiek z małżonków.

Telefon od męża
Godzinę później zapukaliśmy do drzwi mieszkania pani Barbary. Towarzyszył nam redakcyjny kolega, który biegle włada językiem rosyjskim. Indjov był zaskoczony widokiem "pamiątki", którą na twarzy żony pozostawił Todor Wasiljew. Zrobił kilka zdjęć sinoczerwonym śladom zębów na twarzy Barbary. Zobaczył uśmiechniętą 9-letnią Nikoletę i obejrzał dom, w którym dziewczynka mieszka z matką. Traf chciał, że podczas naszej wizyty do pani Barbary zadzwonił mąż. - Znowu zarzuca mi, że córeczka jest w złym stanie. Proszę, niech pan z nim porozmawia - powiedziała nasza gospodyni i podała słuchawkę bułgarskiemu dziennikarzowi.

Momchil Indjov wyjaśnił ojcu Nikolety kim jest, po co przyjechał do Dębicy i zapewnił, że widział przed chwilą dziewczynkę. Dziecko dobrze wygląda i nic mu nie dolega. Po tych słowach Todor przerwał połączenie. Zadzwonił ponownie. Nas już przy tym nie było. - Od razu dał do telefonu Pawełka. Przestraszone dziecko, drżącym głosikiem powiedziało tylko: ja nie chcę.

Jak to jest, że mimo wyroków sądu synek wciąż do mnie nie wrócił? - pyta zrozpaczona matka. Nie poddaje się. Nie zwątpiła nawet wtedy, gdy pomoc jej mężowi zaoferował szef bułgarskiej dyplomacji Iwajło Kałfin, kandydat do Parlamentu Europejskiego.

Na bezludną wyspę
- Niemal natychmiast bułgarski konsul uspokajał mnie, że to zagrywki polityczne, a wymiar sprawiedliwości doprowadzi sprawę do końca - relacjonuje Barbara Wasiljew. A co dzieje się z małą Nikoletą? - Pani psycholog zapytała ją niedawno, co i kogo zabrałaby ze sobą na bezludną wyspę - opowiada mama dziewczynki. - Nikoletka wymieniała po kolei różne potrzebne rzeczy. Wreszcie Pawełka, później mnie, ciocię Anię i na końcu tatę. Naprawdę wierzę, że wszystko dobrze się skończy...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska