MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Na kursie góry lodowe… Czyli morze u wybrzeża Grenlandii pod wiosłem polskich kajakarzy. Mamy niesamowite zdjęcia!

Marek Weckwerth
Wielka grenlandzka (na Morzu Baffina) przygoda warszawskich kajakarzy z grupy „KiM”.
Wielka grenlandzka (na Morzu Baffina) przygoda warszawskich kajakarzy z grupy „KiM”. Krzysztof Ptasiński
Taka wyprawa zdarza się raz w życiu i jest niezapomnianym doświadczeniem – czworo warszawskich kajakarzy wybrało się na morze przy zachodnim wybrzeżu Grenlandii.

- To już moja 16. lub 17. wyprawa morska. Pomysł na tego rodzaju wyjątkowe przedsięwzięcia podsunęła mi przed laty moja rodzina. Podpowiedzieli, żebym z mojej pasji do kajakarstwa zrobił sposób na wyjątkowe, spektakularne wakacyjne eskapady- zamiast kolejny raz płynąć ten samo odcinek jednej czy drugiej ulubionej rzeki. Dzięki tej rozmowie pojechałem na swoją pierwszą morską wyprawę pod nazwą „Bałtyk pod wiosłem”, podczas której płynęliśmy wzdłuż wybrzeża ze Świnoujścia do Krynicy Morskiej – opowiada nam Krzysztof Ptasiński ("Ptaku"), który od połowy lat 80. XX wieku jest zaprzyjaźniony z bydgoskimi kajakarzami (w tym z autorem tekstu), a jako miłośnik Brdy i Wdy był wieloletnim członkiem Komisji Turystyki Kajakowej bydgoskiego ogniska TKKF „Orzeł”.

Przez ostatnich kilkanaście lat Krzysztof z różnymi kajakowymi przyjaciółmi i towarzyszami podróży pływał już między innymi po wodach Niemiec, Danii, Szwecji, Norwegii, Finlandii czy Grecji.

W tym roku, wraz z trójką doświadczonych wodniaków: Mikołajem Józefowiczem (będącym komandorem wyprawy i pomysłodawcą całego przedsięwzięcia, odpowiedzialnym również za kwestie logistyki i organizacji), Anną Ostapowicz ("Wydrą)" i Małgorzatą Białek – postanowili zrobić coś naprawdę wyjątkowego i odkryć jedną z najmniej kajakowo „oczywistych” destynacji- Grenlandię. Od samego początku cała czwórka miała poczucie, że będzie to wyprawa inna niż wszystkie! Warto też wspomnieć, że wszyscy uczestnicy wyprawy są członkami Fundacji Promocji i Rekreacji „KiM”.

Po Morzu Baffina

Na tegoroczną wyprawę grupa wybrała wody opływające zachodnie wybrzeże Grenlandii, największej wyspy na świecie. Od zachodu – od strony kontynentu amerykańskiego – otwiera się Morze Baffina, które od jesieni do wiosny jest zamarznięte, a latem „żeglują” po nim góry lodowe.

Wyprawa bohaterów naszej dzisiejszej opowieści trwała 3 tygodnie! Logistyka tego typu przedsięwzięcia to nie wakacje all inclusive. Z Warszawy do Kopenhagi członkowie ekipy pojechali samochodem, tam przesiedli się już w samolot do położonej na końcu ogromnego grenlandzkiego fiordu miejscowości Kangerlussuaq.

Zgodnie z planem pierwszą noc spędzali już w namiotach, co miało swój niezapomniany urok, bo udało im się rozbić praktycznie tuż obok pasa startowego! Nazajutrz wyruszyli w dalszą podróż do Ilulissat, by trzeci – i ostatni - samolot zabrał ich na wyspę Upernavik. Tutaj rozpoczynała się ich wielka kajakowa przygoda.

Miejscowość Upernavik zamieszkuje niewiele ponad tysiąc osób. Można tam wynająć kajaki morskie wraz z osprzętem (wiosłami, kamizelkami asekuracyjnymi, fartuchami). Dla zainteresowanych: wynajęcie takiego sprzętu na 17 dni kosztuje (w przeliczeniu) ok. 1700- 2000 złotych za zestaw dla jednej osoby.

Sztucer na białego misia

Co ciekawe, Krzysztof wraz z przyjaciółmi zdecydowali się również na wypożyczenie… sztucera wraz z wodoszczelnym opakowaniem. To opcja dla tych turystów, którzy chcą mieć broń na wypadek spotkania z niedźwiedziami polarnymi, które zamieszkują tę strefę klimatyczną. Według słów właściciela wypożyczalni sam huk wystrzału może (choć nie musi) być wystarczającym ostrzeżeniem dla „białego misia”, aby trzymać się od turystów z daleka.

- Na szczęście do spotkania nie doszło, jednak zdarzało nam się widzieć suszące się skóry niedźwiedzi ozdabiające domy i werandy- relacjonuje pan Krzysztof.

Wyprawy czas

Ekspedycja wyruszyła z Upernavik wzdłuż wybrzeża na północ. W sumie kajakarze przepłynęli około 200 kilometrów z południa na północ i tyle samo - w drodze powrotnej, czyli w sumie 400 km.

Morze u zachodniego wybrzeża Grenlandii jest w tym rejonie szkierowe, czyli usiane skalistymi wysepkami, zaś brzegi na stałym lądzie są często klifowe lub o dużym nachyleniu zboczy, które pokrywa gołoborze, a więc rodzaj rumowiska skalnego (Polakom znane najbardziej z Gór Świętokrzyskich).

To też może Cię zainteresować

- Nawigowanie pośród skalistych wysp i wysepek nie jest łatwe, a nie pomaga też fakt, że ze względu na bliskość bieguna, odchyłka magnetyczna kompasu wynosiła minus 33 stopnie kątowe – kontynuuje kajakarz.

Gdzie nie spojrzeć góry lodowe

Celem wyprawy było dotarcie jak najbliżej lodowców, od których odrywają się wędrujące potem przez Morze Baffina imponujące twory - góry lodowe.

Płynąc przez morskie wody Grenlandii kajakarze mogli podziwiali piękno krajobrazu, a wyczekiwane góry lodowe zrobiły na nich naprawdę ogromne wrażenie. Podobnie jak niektóre góry na stałym lądzie, które miały ponad 1000 metrów nad poziom morza i które widzieli ze swoich łódek,.

Podczas całego rejsu podjęli z konieczności nietypową decyzję - zdecydowali się na krótki postój u stóp góry lodowej, a ro w celu uzupełnienia zapasów wody. Zrobili to jednak tylko raz. To niebezpieczne gdyż góry lodowe to dość kruche konstrukcje, potrafią się łamać, przewracać czy właśnie kruszyć- dlatego zaryzykowali tylko raz. Wyjątkowe przeżycie i niezły skok adrenaliny!

Jednym z zagrożeń, z którymi mierzyli się w czasie wyprawy, było zjawisko znane wodniakom jako tzw. pak lodowy - zwany także dryfującym lodem. Jest to pokrywa lodowa, która nie jest lodem stałym. Bryły dryfują wokół kajaków i w zależności od gęstości stanowią realne niebezpieczeństwo: mogą uszkodzić łódkę, a w sytuacji ekstremalnej- jeśli pak będzie zbyt gęsty, a temperatura i wiatr niesprzyjające - kajak może po prostu utknąć.

- Na szczęście każdy z nas pływa od wielu lat, praktycznie przez cały rok, więc zjawiska lodowe są nam bardzo dobrze znane. Zazwyczaj jedno z nas płynęło z przodu i torowało grupie drogę, a reszta poruszała się za przewodnikiem niczym stadko kaczek czy gęsi – wyjaśnia obrazowo nasz rozmówca.

Szczęście dopisało, a bogowie mórz i oceanów czuwali - pogoda była doskonała: słoneczna i względnie sucha, a morze spokojne. Między innymi dlatego udało się uniknąć ekstremalnych sytuacji i wyprawa naprawdę szła zgodnie z przygotowywanym miesiącami planem. Pod koniec rejsu kajakarze musieli nieco zmienić plany: spadł mocny deszcz i zaczęło zauważalnie wiać, co sprawiło, że zdecydowali się na skrócenie wyprawy o jeden dzień. Jednak przez ponad dwa tygodnie temperatura w ciągu dnia wahała się od 4 do 6 stopni (odczuwalna była o kilka stopni wyższa), nocą było ok. - 5.

Wielu czytelników może zadać więc pytanie: jak się pływa kajakiem w takich temperaturach? Każdy z uczestników wyprawy miał wodoszczelny kombinezon, czapkę i tzw. łapawice (rękawice dwukomorowe do pływania w warunkach ekstremalnych). Nocą, poza wysokiej jakości wełnianą bielizną termiczną, śpi się w śpiworach przystosowanych do warunków ekstremalnych (podobnych używają wspinacze zdobywające najwyższe górskie szczyty).

- Co jedliśmy? – śmieje się Krzysztof - to temat na oddzielny artykuł! Ponieważ na takich wyprawach trzeba założyć, że niewiele będzie możliwości by uzupełnić zapasy, nasza dieta opierała się na posiłkach liofilizowanych, zalewanych wrzątkiem. Wodę pozyskiwaliśmy ze strumieni spływających z lodowców lub… topiliśmy lód! Czasami urozmaiceniem naszej diety było chrupkie pieczywo z nutellą, pumpernikiel, batony energetyczne lub czekolada.

Ważne było, aby posiłki były wysokoenergetyczne i jak najmniej wymagające, jeśli chodzi o przygotowanie. Podczas całej podroży udało im się dwukrotnie uzupełnić zaopatrzenie.

Uwaga na lodowcowe fale!

Każdego dnia Krzysztof, Gosia, Mikołaj i Ania płynęli, podziwiali i zwiedzali - bo każde machnięcie wiosłem ukazywało nowy, wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju krajobraz.

Ekipa doświadczała tzw. dni polarnych lub białych nocy - oznacza to, iż słońce nie zachodziło poniżej linii horyzontu i cały czas było widno!

To też może Cię zainteresować

Po całych dniach spędzanych na eksplorowaniu tego wyjątkowego fragmentu świata, wieczorami ekspedycja szukała dogodnego miejsca na wylądowanie kajakami i rozbicie namiotów. W takich warunkach- pomiędzy górami lodowymi, skałami i czasami bardzo niedostępnymi nabrzeżami- nie było to łatwe. Po znalezieniu dostępnego miejsca kajaki i cały sprzęt biwakowy trzeba było wnieść wiele metrów ponad poziom morza.

Choć same przypływy i odpływy nie są tam duże - 1,2 do 1,5 metra – to znacznie większym zagrożeniem są fale powodowane odłamaniem się gór lodowych. Powstałe w ten sposób „mini-tsunami” mogłyby potencjalnie porwać cały sprzęt, a także… ludzi! A więc planowanie postojów musiało być naprawdę staranne.

Jednym z pamiętnych dni był ten, gdy dopłynęli do opuszczonej wsi na jednej z wysp. Były tam domy, kościół, szkoła, cmentarz i…. ani jednego człowieka. Całość robiła dość upiorne wrażenie: trochę jak z horroru, a trochę jak z filmu, w którym widzowie podziwiają plan zdjęciowy, na którym dopiero coś ma się wydarzyć.

Kolejnego dnia w sąsiedniej miejscowości dowiedzieli się, że osada, w której spędzili ostatnią noc, kilka lat wcześniej padła ofiarą fali tsunami.

- Miejscowi wielokrotnie ostrzegali nas przed tymi falami, co tylko zaostrzało naszą czujność, by z uwagą obserwować naturę i warunki pogodowe, a także jeszcze staranniej wybierać miejsca biwakowe – dodaje Krzysztof.

Spotkanie z… pazurem

Przeważająca część ludności Grenlandii zamieszkuje właśnie tę część wyspy, wzdłuż której płynęli i gdzie biwakowali polscy kajakarze. Tam bowiem - pomimo surowości krajobrazu i pogody- warunki klimatyczne są najkorzystniejsze.

Gdy bawili w kolejnej osadzie, Krzysztof zagrał w piłkę z miejscowymi dziećmi, a potem poczęstował je kupionymi wcześniej w lokalnym sklepie ciasteczkami.

- Obserwujący nas Inuita podszedł do mnie, coś powiedział i wcisnął mi w dłoń zawiniątko w aluminiowej folii. Okazało się, że to niedźwiedzi pazur. Cóż, nie spotkaliśmy tych zwierząt, ale pamiątkę mam. Ludzie są tam naprawdę przyjaźnie nastawieni – uśmiecha się „Ptaku”.

Przed wylotem zatrzymała ich mgła

Końcówka wyprawy okazała się obfitować w najbardziej nieoczekiwane sytuacje. Z powodu gęstej mgły i bardzo niesprzyjających warunków, samolot rejsowy, który miał ich zabrać z lotniska Ilulissat do Kopengahi nie mógł wylądować przez… 4 dni!

Na szczęście linie lotnicze pokryły koszty ich zakwaterowania i pobytu w najbliższej miejscowości, więc szczęśliwi kajakarze mogli bez przeszkód oddać się nadrabianiu deficytów kalorycznych, a także wspominaniu najbardziej wyjątkowych momentów ostatnich kilkunastu dni!

* Grenlandia jest autonomicznym terytorium zależnym Danii. W przeciwieństwie do Danii nie jest członkiem Unii Europejskiej, jest zaś członkiem Rady Nordyckiej, do której należą Dania, Islandia, Norwegia, Szwecja, Finlandia i należące do tego kraju, acz autonomiczne Wyspy Alandzkie oraz Wyspy Owcze (terytorium autonomiczne Danii).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Włochy i Szwajcaria zmieniają swoje granice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska