- Na długo do Chojnic?
- Tylko na chwilę, wpadłem do rodziny. Ale za trzy tygodnie będę na otwarciu portu jachtowego i promenady w Charzykowach, mam już zaproszenie.
- Jest pan naszym najsympatyczniejszym ambasadorem, bo przy każdej okazji podkreśla pan zauroczenie Chojnicami i okolicą. A widział pan wiele pięknych miejsc, więc skąd taki sentyment do Chojnic?
- Urodziłem się co prawda w Warszawie, ale tylko trochę ją lubię. Żyję tam w potwornym pędzie, nie mając nawet czasu na sen. A każdy z nas marzy o tym, żeby znaleźć się w takim bezpiecznym i ciepłym miejscu, które pamięta z dzieciństwa. A mnie nic się tak nie podobało, jak odwiedziny u babci i dziadka, którzy mieszkali w kamienicy na ul. Gimnazjalnej, zresztą do dziś moja rodzina tu jest. Tam było miło, sympatycznie, bezpiecznie. To był azyl od zgiełku świata. Spędzałem tu wakacje, przyjeżdżałem na święta. Dom był otwarty, tętnił życiem. I tak mi już zostało, że tęsknię do tamtego czasu.
- Od tego czasu wiele się w Chojnicach zmieniło.
- Jestem pod wrażeniem. Jak zobaczyłem, co się tu dzieje w latach 90-tych, to oniemiałem. Moje kochane miasteczko z bajki, z piekarnią, do której chodziłem na amerykany, nabrało europejskiego szlifu. Gdyby była autostrada stąd do Warszawy, to pewnie na stałe bym tu zamieszkał. Bo mimo tylu zmian nadal jest to miasteczko. Ale wzorcowe. Ja się zresztą czuję prawie chojniczaninem.
- Najbliższe plany?
- Jadę na Madagaskar, ale obiecuję wrócić na 23 czerwca, specjalnie skróciłem pobyt. Spotkamy się więc na pewno w Charzykowach.