Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie pozwolili wziąć "jaśka"... Wspomnienia bydgoszczan deportowanych do GG

Hanka Sowińska, Jolanta Zielazna
Wiśniówka, domek lekarza Skotnickiego, w którym mieszkała rodzina Jańczaków w czasie wojny.
Wiśniówka, domek lekarza Skotnickiego, w którym mieszkała rodzina Jańczaków w czasie wojny. archiwum rodzinne
Pobudka w nocy, głośne "raus", pospieszne pakowanie, wypędzenie w niewiadome - tak wspominają wysiedlenia kilku- i kilkunastoletni, wtedy poszkodowani.

Wydarzenia te mocno wryły się w ich pamięć.

***

Barbara (po lewej) ze starszą siostra Terenią - przyjęte do I komunii św. w kościele w Czubinie, podczas wysiedlenia
Barbara (po lewej) ze starszą siostra Terenią - przyjęte do I komunii św. w kościele w Czubinie, podczas wysiedlenia archiwum rodzinne

Wiśniówka, domek lekarza Skotnickiego, w którym mieszkała rodzina Jańczaków w czasie wojny.
(fot. archiwum rodzinne)

Pierwsza masowa deportacja została przeprowadzona w Bydgoszczy 4 listopada 1939 r. Tego dnia miasto opuścił transport liczący 550 osób. Wśród wywożonych do GG była między innymi rodzina Aleksandra Achtela, właściciela masarni i sklepów mięsnych, zamordowanego, prawdopodobnie, w "Dolinie Śmierci".

W 1940 r. miały miejsce dwie wielkie wywózki. Pierwsza trwała od 3 do 6 maja - wywieziono wówczas ponad 1400 osób. Podczas październikowej akcji na niemieckiej liście znalazło się 1700 osób. Kolejne deportacje okupanci przeprowadzili w lutym 1941 roku - do opuszczenia swoich mieszkań i domów zmuszono prawie 1300 mieszkańców.

We wspomnieniach deportowanych pojawia się gmach przy pl. Kościeleckich (przed wojną mieściły się w nim dwie szkoły podstawowe). Niektórzy spędzili w niej kilka godzin, inni kilka dni.

***

1941 rok, Marianka, pow. Miński Mazowiecki. Leon i Jadwiga Śliwińscy z młodszymi synami: Antonim i Aleksandrem
1941 rok, Marianka, pow. Miński Mazowiecki. Leon i Jadwiga Śliwińscy z młodszymi synami: Antonim i Aleksandrem archiwum rodzinne

Barbara (po lewej) ze starszą siostra Terenią - przyjęte do I komunii św. w kościele w Czubinie, podczas wysiedlenia
(fot. archiwum rodzinne)

Do tego budynku trafiła m.in. rodzina Fąfarów. - Niemcy pojawili się w domu przy ul. Władysława Bełzy 3 maja 1940 roku - opowiada Zenon Chwaliszewski, mąż Danuty z d. Fąfara, przyjaciel "Albumu".

Wiktoria Fąfara, po śmierci męża Wawrzyńca sama wychowywała czwórkę dzieci. - Niewiele mogli ze sobą zabrać. Kiedy Wiktoria chciała wziąć poduszeczkę dla Danusi, otrzymała kopniaka. W trakcie transportowania na plac Kościeleckich jedna z sióstr żony dostała kolbą po plecach - opowiada pan Zenon.

Po sąsiedzku z Fąfarami mieszkali Dobkowie. - Tam było dziewięcioro dzieci. Cała rodzina pojechała na tułaczkę razem z Wiktorią i jej dziećmi - Teresą, Kazimierzem, Alfredą i moją żoną - opowiada pan Zenon.
Do Lublina jechali tydzień. Stamtąd obie rodziny trafiły do wsi Zemborzyce.

Zenon Chwlaiszewski: - Warunki mieszkaniowe były dramatyczne. Wiktoria "zabawiła" się w zduna, stawiając w izbie piec. Po chałupie wiatr hulał w prawo i w lewo. Często wspominała, że przeżyli dzięki pomocy miejscowej ludności. Z kolei córki są przekonane, że cała rodzina przeżyła dzięki ofiarności i zaradności teściowej. Dla nich była bohaterką.

Starsze córki Wiktorii - Teresa iAlfreda pracowały u miejscowych gospodarzy. Po wojnie cała rodzina wróciła do Bydgoszczy.

***

1941 rok, Marianka, pow. Miński Mazowiecki. Leon i Jadwiga Śliwińscy z młodszymi synami: Antonim i Aleksandrem
(fot. archiwum rodzinne)

1 września 1939 roku Barbara Majewska (wtedy Jańczak) miała pójść do pierwszej klasy. Mieszkali wówczas przy ul. Dworcowej 60, vis a vis zakładów rowerowych Willego Jahra (w ubiegłym roku opisywaliśy jej wspomnienia). Rodzina Jańczaków była wyrzucona ze swego mieszkania. Przypominamy ich wojenne losy.

Zimą 1940 roku w nocy obudziły ich krzyki Niemców. Mieli się natychmiast wynosić. Mogli zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy, coś dla dzieci.

Pognano ich koło apteki, na skrzyżowanie Dworcowej i Sienkiewicza. Do punktu zbiórki ciągle przybywali następni wyrzuceni z domów. Po kilku godzinach załadowano ich na samochody z budą i zawieziono do szkoły na plac Kościeleckich. Tam był punkt zbiorczy. Czekali kilka dni, spali w klasach. - Pamiętam, dzieci dostawały słodkie mleko - wspomina pani Barbara. Bardzo tego nie lubiła, bo w domu takiego nie piła.

Do szkoły ciągle zwożono wysiedleńców. Po kilku dniach znowu wszystkich załadowano do samochodów i wywieziono na ul. Artyleryjską, na bocznicę kolejową. Towarowym pociągiem jechali w kierunku Warszawy. Gdy zatrzymał się w Błoniu - część ludzi wysiadła, rodzice pani Barbary także. Władze niemieckie kwaterowały wysiedleńców w gospodarstwach między Błoniem a Płochocinem. Rodzice Barbary zostali przydzieleni do domku lekarza Skotnickie-go w Wiśniówce koło Czubina.

Do Czubina dziewczynki chodziły do szkoły 5 km. Tam też były przyjęte do I komunii św. Ojciec zajmował się malutkim gospodarstwem Skotnickich.

Jesienią 1944 roku dziewczynki nie wróciły już do szkoły, bo Niemcy urządzili w niej piekarnię.
Do Bydgoszczy, tuż za frontem w 1945 roku, najpierw ruszył ojciec. Ich mieszkanie w Bydgoszczy, zajęte przez Niemców, było ogołocone ze wszystkiego. Basia z mama i siostrą wróciły dopiero jesienią.

***

Z Turu koło Szubina wysiedlona była rodzina Leona Śliwińskiego. Powstaniec wielkopolski, a wcześniej w armii pruskiej w czasie I wojny światowej, przeniósł się tu z Jarocina.

We wrześniu 1939 r. Leon został zatrzymany przez Niemców z grupą mieszkańców, których później rozstrzelano. Rodzina była przekonana, że on też zginął. Jakimś cudem ocalał.

O wywózkach Polaków już wiedzieli, więc się do nich przygotowywali, pakowali. I takich ich Niemcy zaskoczyli. - Któregoś wieczoru pod dom zajechał wozem sąsiad, żandarm i jeszcze kilku Niemców z opaskami - opowiada Zbigniew Śliwiński, syn Leona. Domownicy usłyszeli: - Zehn Minuten raus! - Do dziś dźwięczy mi to w uszach - wspomina pan Zbigniew. W popłochu chwytali, co się dało, między innymi walizkę z obrusami. - Matka w ostatniej chwili chwyciła futro ojca. Z prawdziwych bobrów, z kołnierzem wydrowym. Musiało być cenne, inaczej później pewnie byśmy z głodu poumierali.

Najpierw trafili do obozu w Szubinie. Tam czekali dzień czy dwa, aż zostanie podstawiony pociąg. Z obozu targali walizy na dworzec. - Widziałem nogi tych, co szli przede mną i błagałem Boga, żebym doszedł z tym ciężarem. Matka niosła, co mogła, ale była częściowo sparaliżowana, po udarze.

Tym transportem nie odjechali, cofnięto ich. Ale Jadwiga chyba miała już informację, że mąż żyje.

Na krótko wrócili do swojego domu (już przydzielonego innemu gospodarzowi). Dzięki temu mogli zabrać kilka cennych rzeczy, a wiele poukrywać.

Ostatecznie wysiedlono ich kilka tygodni później. Z Leonem odnaleźli się koło Mińska Mazowieckiego. Był w strasznym stanie. Zamieszkali w miejscowości Marianka.

Zbigniewowi nie udało się porozmawiać z ojcem, jak to się stało, że uniknął rozstrzelania.

Z obrusów, które matka w walizce zabrała z domu, szyła później koszule. Futro też sprzedali, kupowali jedzenie. Czasami była to tylko śruta owsiana, z której gotowali zupę. Było biednie i bardzo ciężko.
W maju 1940 r. Zbigniew został z łapanki skierowali na roboty do Prus Wschodnich niedaleko Braniewa. Stamtąd, po zwolnieniu chorobowym pojechał do Kikoła koło Lipna i był pomocnikiem najstarszego brata Romka, który był weterynarzem.
Z ojcem już się nie zobaczył, a z mamą - dopiero w 1945 roku.

Leon nie przeżył wojny. Zmarł w Mariance, w lutym 1944 roku. Miał 68 lat. Pozostali członkowie rodziny wrócili do Turu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska