https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Oddasz dług, powiem żegnaj

Dariusz Nawrocki
Nerwy ją zżerają. - A tylko trzy lata brakuje mi  do zasiłku przedemerytalnego. I co ja mam  teraz robić? - pyta, lecz wątpi, czy uzyska  odpowiedź.
Nerwy ją zżerają. - A tylko trzy lata brakuje mi do zasiłku przedemerytalnego. I co ja mam teraz robić? - pyta, lecz wątpi, czy uzyska odpowiedź. Dariusz Nawrocki
Przeszło dwa lata temu Maria Makowiecka, jak twierdzi, niesłusznie została posądzona o doprowadzenie Gminnej Spółdzielni "Samopomoc Chłopska" w Barcinie do strat w wysokości 12 tys. zł. Otrzymała wypowiedzenie. Została przyjęta na nowych zasadach. Pracowała tak długo, aż spłaciła dług. Dziś ma żal, wielki żal do prezesa.

     Od 1972 pracowała w sklepach. Najpierw jako uczennica, a potem sprzedawca. 11 lat na stanowisku kierowniczym. Przez wiele lat prowadziła sklep GS-ów w Kani. W listopadzie 2001 roku prezes Andrzej Erdman podjął decyzję o likwidacji sklepu i oddaniu go w dzierżawę prywatnemu najemcy.
     Maria Makowiecka została zobowiązana do przekazania części towaru do sklepu w Mamliczu. Sporządziła odpowiednią dokumentację. Od tego miejsca wersje prezesa i pani Marii już się nie zgadzają. Pani Maria twierdzi, że prezes przysłał żuka z warsztatu samochodowego, aby przewoził towar bez spisywania.
     Ktoś "podprowadził"?
     
- Ładowano jak popadło: cukierki, ciastka, mydło, proszki i inne artykuły. Wszystko razem. Wszystko po to, by jak najwięcej wywieźć jednym kursem. Towar wywieziono do pomieszczenia, w którym panował brud, kurz i rządziły gryzonie - mówi pani Maria. Twierdzi, że do tego pomieszczenia dostęp miało więcej osób. Nie tylko ona. W trakcie remanentu okazało się, że wielu towarów nie ma, a być powinny, że wiele jest przeterminowanych. Sugeruje, że brakujące towary ktoś "podprowadził".
     Prezes Andrzej Erdman twierdzi, że do transportu przysłał przystosowaną do przewozu towarów spożywczych avię, a nie żuka. Dodaje, że kierowcy GS-ów wiedzą, jak pakować towar. Zaprzecza, by kazał im jak najwięcej przewozić przy jak najmniejszej liczbie kursów, a pomieszczenie było nieprzystosowane do przechowywania artykułów spożywczych. - Pani Maria Makowiecka jako jedyna posiadała klucze do sklepu i do pomieszczenia zastępczego. Mogła uczestniczyć każdorazowo w przewozie towarów. Nikt jej nie popędzał. W grę nie wchodziło spisywanie przed załadunkiem - tłumaczy prezes.
     Myśli samobójcze
     
Pani Maria się rozchorowała. Zaczęła się leczyć u psychiatry. - Miałam myśli samobójcze - opowiada. W trakcie chorobowego została wezwana do prezesa na remanent. - Stwierdzono, że bardzo dużo towaru wydano na kredyt klientom. Stwierdziliśmy również niedobory towarów - mówi prezes. Nie wnika w to, kiedy i czy w ogóle ktoś skradł te towary. - Odpowiedzialna za nie była Maria Makowiecka i ona musiała ponieść konsekwencje. Wyliczono, że musi zwrócić GS-om prawie 12 tys. zł.
     Pani Maria chorowała. Z prezesem rozmawiała za pośrednictwem prawnika, którego wynajęła. Twierdzi, że opłacała go, dopóki miała pieniądze. Także z powodów finansowych zrezygnowała z procesu sądowego. Prezes twierdzi, że jej prawnik uznał, iż sprawę w sądzie przegra i dlatego się wycofał.
     Gdy wróciła do pracy, prezes wręczył jej wypowiedzenie. Po czasie przyjęła inną jego propozycję. Miała pracować jako dozorca w GS-ach. Prezes nie ukrywał, że będzie pracowała tak długo, aż spłaci dług. Przystała na to. Zależało jej na pracy i na pieniądzach. Miała nadzieję, że prezes utrzyma ją w pracy także po tym, jak odda dług. Podpisała oświadczenie, w którym zobowiązała się spłacać miesięcznie 400 zł oraz przekazać w poczet długu także przysługującą jej nagrodę jubileuszową. Miesięcznie odbierała od 150 do 200 zł. Miała umowę do 31 stycznia 2004 roku. - Spłaciłam wszystko i się pożegnaliśmy. Trzymał mnie w pracy tak długo, aż uregulowałam dług. Powiedział mi, że nie opłaca mu się dłużej mnie trzymać w pracy, że poszukuje taniej siły roboczej, że ja jestem za droga.
     Za droga...
     
Prezes przyznał nam, że bardziej opłaca mu się zatrudnić na stałe osobę niepełnosprawną albo osobę kontynuującą naukę na umowę zlecenie. - Zakład musi się liczyć z kosztami i szukać oszczędności. Jeśli mamy możliwości znalezienia tańszych pracowników, to ich znajdujemy - mówi prezes. Trzej pozostali dozorcy mieli grupę inwalidzką.
     Tylko ona była kobietą. Prezes zwalniał ją więc z dyżurów nocnych i pracę w większość dni świątecznych. Choć nie powiedział tego wprost, na to stanowisko bardziej przydałby mu się mężczyzna.
     Komornik już przejął rentę męża pani Marii. W marcu ma dojść do eksmisji z mieszkania w bloku spółdzielczym. Nerwy ją zżerają. - A tylko trzy lata brakuje mi do zasiłku przedemerytalnego. I co ja mam teraz robić? - pyta, lecz wątpi, czy uzyska odpowiedź.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Biznes

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska