Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Okiem trenera. Gleb Sytkow o sobie i tenisie

Ewelina Jagodzińska
Gleb i Noe Sytkow w trakcie pobytu w Chorwacji pojawili się w roli kibiców na zawodowym turnieju w Umag
Gleb i Noe Sytkow w trakcie pobytu w Chorwacji pojawili się w roli kibiców na zawodowym turnieju w Umag Nadesłane
Gleb Sytkow jest jednym z najbardziej doświadczonych tenisowych szkoleniowców w regionie. Opowiedział o swojej drodze z Białorusi do Inowrocławia.

Do Inowrocławia przyjechał w 1991 roku, tuż po ukończeniu trenerskich studiów na Akademii Wychowania Fizycznego w Mińsku.

- Chciałem po studiach zobaczyć trochę świata. Jedynym krajem, do którego udało mi się dostać wizę była Polska, więc przyjechałem tutaj na zaproszenie inowrocławskiego klubu, który szukał trenera - opowiada Gleb. - Tak się złożyło, że w pierwszym dniu pobytu w Inowrocławiu poznałem Kasię (jest byłą tenisistką, obecnie nauczycielką w-f w Gimn. nr 2 - przyp. red.) i krótko mówiąc od tamtego momentu ona już mnie nie wypuściła.

Trzy lata później Gleb i Kasia byli już małżeństwem, zresztą do dziś tworzą bardzo udany związek. Do Inowrocławia Gleb Sytkow trafił w trudnym dla tenisa momencie, gdy z Goplanią rozstał się znany i szanowany trener Jerzy Gumuła.

- Wszyscy mówili mi wówczas, że znalazłem się w dobrym miejscu, w odpowiednim czasie, bo w Inowrocławiu zabrakło trenera. Nie ukrywam, że byłem z tej pracy naprawdę zadowolony, miałem świetne wynagrodzenie, wspaniałą opiekę, a poza tym była Kasia, no i wszyscy zwracali się do mnie per „Panie trenerze”. W Mińsku znany byłem tylko jako syn „tych” rodziców, bo zarówno mój ojciec, jak i moja matka byli bardzo dobrymi tenisistami. Ja nigdy niestety nie trafiłem do tenisowej czołówki. W najlepszym swoim czasie byłem w Republice Białorusi 5 czy 6, a w ZSRR było wtedy tak, że najmocniejsi zawodnicy byli w Moskwie, z poszczególnych republik do centralnych rozgrywek dostawał się mało kto - opowiada.

Gleb może za to pochwalić się współpracą z jedną z najbardziej utytułowanych deblistek lat 90-tych, białoruską tenisistką Nataszą Zwieriewą. Rodzice finalistki French Open przyjaźnili się z rodzicami Gleba, a on sam był jej częstym sparingpartnerem.

Po trzech latach pracy trenerskiej w Inowrocławiu, a potem kolejnych siedmiu w Szczecinie, rozpoczął pracę w Bydgoszczy w prywatnym klubie tenisowym, gdzie ku swojemu wielkiemu zadowoleniu ma okazję pracować z prawie zawodową grupą. Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy. - Trenowana przeze mnie młodzież zdała maturę, a w tenisie w Polsce jest tak, że jeżeli dzieciak kończy liceum, to potem musi już podjąć decyzję, co chce robić dalej. Jeżeli czuje, że z tenisa nie wyżyje, to najczęściej idzie na studia. Moja praca w Bydgoszczy przestała mieć sens, zaproponowano mi treningi z małymi dziećmi, co zupełnie mnie nie satysfakcjonowało - opowiada Gleb. - Noe miał wtedy 7 lat i postanowiłem, że poświęcę trochę więcej czasu synowi.

Ojcowski trening

Na pytanie, czy to dobry pomysł, żeby to właśnie rodzic był trenerem swojego dziecka, prowadzi to przecież często do konfliktów, nie trzeba szukać daleko, ot, choćby napięta relacja między Agnieszką Radwańską i jej ojcem, Gleb odpowiada: - Pewnie nie jest to dobry pomysł, ale najbardziej skuteczny. Z dzieckiem, które dobrze rokuje trzeba jeździć na turnieje, nie mieszka się tam w hotelach pięciogwiazdkowych, a często w najgorszych norach, żeby było jak najtaniej, czasami trzeba na takim turnieju spędzić cały tydzień. To są bardzo duże wyrzeczenia, ogromne poświęcenie, nie każdy trener tego chce. Poza tym nie każde dziecko chce zawodowo uprawiać tenis. To jest bardzo wymagająca dyscyplina. Ja też od jakiegoś czasu zadaję sobie pytanie, czy chciałbym, aby moje dziecko uprawiało przez całe życie tę dyscyplinę. Bo w tym sporcie pieniądze są dla pierwszej dwudziestki na świecie, to oni zbijają na tym rzeczywiście prawdziwy majątek i mogą sobie pozwolić na godną emeryturę, osoby na miejscach od 20 do 200 to tenisiści, którzy „bujają się” w okolicach zera. Nie zawsze jest się też w tej pierwszej 20-stce. Janowicz był przez moment 14 czy 15, wtedy był królem, a teraz kiedy jest daleko za pierwszą setką, płacze, że PZT nie pomaga mu, swoją drogą, ma rację. Natomiast osoby spoza pierwszej dwusetki tylko dokładają do tego sportu, bo przecież muszą mieć sprzęt i trening najwyższej jakości, taki jak ta pierwsza dwudziestka, bo inaczej nigdy do tej dwudziestki nie trafią - przekonuje Sytkow. - To są ogromne pieniądze. Z wychodzących teraz często autobiografii gwiazd tenisa dowiadujemy się jak ogromny sztab ludzi pracuje na sukces tego jednego człowieka, oni wszyscy chcą zarabiać. Sparingpartner nie przyjedzie poodbijać dla przyjemności, on musi być tak samo przygotowany jak zawodnik, bo inaczej nie wytrzyma fizycznie takiego treningu. Jeżeli zawodnik wytrzymuje 1,5 godziny, to sparingpartner musi wytrzymać przynajmniej 45 minut, a jak ma to zrobić, jeśli przed chwilą wrócił z nocnej zmiany? Nie, on nie może pracować, on musi mieć taką samą rehabilitację po meczu jak sam zawodnik, a to oznacza, że trzeba tak naprawdę trenować dwóch zawodników, a jeszcze lepiej trzech, albo całą grupę. A to są kolejne koszty - wylicza Gleb.

Czas na przerwę

Zmęczony już nieco tenisem, niestabilną sytuacją, postanowił spróbować czegoś nowego. Wyjechał za pracą do Londynu. Dlaczego akurat tam?

- Bo tam odbywa się Wimbledon - śmieje się Gleb. - Oczywiście to było pierwsze miejsce, które odwiedziłem. Ale Londyn nie zachwycił mnie tak, jak się tego spodziewałem. Pamiętam, kiedy wszedłem do metra to myślałem, że trafiłem do więzienia. W porównaniu z metrem w Moskwie, czy w Mińsku, to tam są królewskie pałace, a w Londynie - po prostu koszmar. W Anglii Gleb spędził ponad dwa lata. Był kierowcą. Grywał też w tenisa i to nie byle gdzie, bo na kortach w Eton, czyli w najbardziej znanej i prestiżowej szkole średniej w Wielkiej Brytanii.

Po powrocie do Inowrocławia Gleb wrócił do pracy trenerskiej.

- Moją największą pasją jest praca z moim synem, od kilku już lat wokół tego wszystko się kręci - mówi Gleb.- Staram się nie myśleć o tym, że być może w przyszłości czeka nas kolejna wyprowadzka pod kątem rozwoju kariery tenisowej Noego. Pociesza mnie tylko myśl, że wszystkie wcześniej podejmowane decyzje okazały się dobre i żadnej nigdy nie żałowałem.

Sytkow, który na co dzień ma okazję obserwować poczynania młodych tenisistów z Inowrocławia jest dobrej myśli. - Uważam, że z obecnie trenujących w Inowrocławiu dzieciaków szanse na duże sukcesy mają choćby Julka Oczachowska, Mateusz Skutella, Dawid Wiśniewski czy Noe. Muszą być bardzo wytrwali, żeby chcieć grać jako dorośli zawodnicy. Bo o ile dziewczynki w wieku 16 lat są w stanie konkurować już z tymi najlepszymi, to u chłopców nie ma na to szans, bo siłowo taki 32-letni facet wychodząc przeciwko 15-latkowi po prostu zmiażdży go - mówi trener. Tenis męski zaczyna się w wieku 18 lat, tenis damski w wieku 16 lat. Także wszystko zależy od tego, na ile chłopcy zaangażują się w granie w przyszłości, wtedy sukcesy naprawdę mogą być. Bo oczywiście można namawiać, motywować, ale, jeżeli taki młody człowiek nie będzie chciał poddać się brutalnemu treningowi, naprawdę brutalnemu, Agassi opisuje to jako „obóz pracy”, to efektów na pewno nie będzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska