Więc poszłam posiedzieć i porozmawiać. Do miejskiej toalety. A raczej do dwóch: do tej przy ulicy Mickiewicza w Bydgoszczy i pod rondem Jagiellonów w tym samym mieście. I było tak, jak...
Taca z monetami
I było tak jak kiedyś, kiedy miałam pięć, może sześć lat i kiedy ciągnęłam mamę od restauracji do baru, od baru do miejskiego szaletu, udając, że jestem w potrzebie (podobno miałam na tym punkcie prawdziwą obsesję). Mamę zawsze zostawiałam przed drzwiami i bez przeszkód zasiadałam z panią, na którą wszyscy - łącznie z obcymi ludźmi - mówili "babcia". I fajnie było: "babcie" zawsze były chętne do rozmowy, ludzie wchodzili i wychodzili, trzaskali drzwiami, mówili dzień dobry, uśmiechali się, rzucali "babci" pieniądze na tacę. Tak, te tace fascynowały mnie. Zawsze okrągłe i zawsze pełne żółtych monet...
Bezdomni i spółka
Więc teraz było tak samo, choć jednocześnie zupełnie inaczej: pani z WC pod rondem chowała złotówki do kieszeni, a "babcia" z WC przy Mickiewicza kładła na tackę z czerwonego plastiku. Obie były miłe i obie mówiły: - Żeby tu pracować, trzeba być kontaktowym, trzeba lubić ludzi, rozumieć ich. Tak jak w sklepie. Jak w restauracji, jak na poczcie. Bo i tu przychodzą różni ludzie. Są uprzejmi, uśmiechnięci, ale i zdarzają się opryskliwi, nerwowi i agresywni. Pięknie ubrani i niezbyt ładnie pachnący bezdomni. Tacy, co lubią zapomnieć o płaceniu i tacy, którzy zostawiają napiwek. I trzeba sobie umieć radzić z każdym z osobna. Jak? Obie miały receptę, ale każda inną.
Zofia Zieleniewska, trzy lata w zawodzie i - jednocześnie - na emeryturze (od 10 lat), obecnie w punkcie przy ulicy Mickiewicza, wcześniej przy pl. Wolności: - Ja po prostu nauczyłam swoich klientów kultury. Bo to jest tak, że jak ty traktujesz ludzi, tak oni traktują ciebie. Bezdomni? Przychodzą czasami, żeby się ogolić, ochlapać. Traktuję ich z szacunkiem, więc oni robią to samo.
Pani spod ronda (też trzy lata na stanowisku): - A ja tam bezdomnych nie cierpię. Nabrudzą, śmierdzą, trzeba po nich sprzątać, śpią w kabinach, nie płacą. Zresztą, inni też nie płacą, bo tu pod rondo przychodzą naprawdę różni ludzie... Z łapami wyskakują, krzyczą, chcą popychać. Często są pijani.
- Woła pani o pomoc w takiej sytuacji?
- A co ja rąk nie mam? Nie potrafię podskoczyć? A jak to nie wystarczy dzwonię na 112 i przyjeżdża policja. Poza tym, mój były mąż za kołnierz nie wylewał, więc wiem, jak się obchodzić z takimi. Ostatnio taki jeden groził, że całe Szwederowo mi przyprowadzi, bo odważyłam się żądać od niego złotówki. Szwederowo to taka dzielnica jak Londynek i Okole, po których lepiej nie chodzić po zmroku.
Wstyd to kraść
Panie toaletowe czy "babcie klozetowe"? A może jeszcze inaczej? - Jeśli ktoś powie babcia klozetowa, wcale się nie obrażam, bo to przecież takie określenie żartobliwe - mówią obie. Nie ma też mowy o wstydzie, bo "żadna praca nie hańbi", bo "wstyd to kraść", bo... Niby tak, ale...
O ile Zofia Zieleniewska nie ma oporów, żeby podać swoje imię i nazwisko i chętnie opowiada o córce, która jest przełożoną pielęgniarek i o drugiej pracującej w salonie gier, jak również o tym, że kiedyś była salową, a później krawcową, w nieistniejącym już Modusie z małym epizodem na taśmie montażowej w Eltrze, o tyle jej koleżanka po fachu - ta spod ronda - takie opory ma.
Więc nie chce się przedstawić, bo po co ludzie mają wiedzieć, czym się ona - dajmy jej imię Anna - teraz, od tych trzech lat zajmuje.
Nie chce zgodzić się na zdjęcie, bo jeszcze ktoś ją na ulicy rozpozna. I nie chce powiedzieć, co robiła wcześniej "żeby nikt się domyślił" i nie skojarzył.
- A jak ktoś pyta, czym się pani zajmuje, to co pani odpowiada? Anna: - Że jestem sprzątaczką. Zofia Zieleniewska: - A ja mówię, że w kiblach robię. Anna, o której wiemy tylko tyle, że nie została jeszcze babcią, jest poważna. A Zofia Zieleniewska? A pani Zofia się śmieje.
Dlaczego pracują w toalecie?
Zofia chciała dorobić do emerytury, no i zanudziłaby się siedząc sama w domu (mąż zmarł, niestety, kilkanaście lat temu). I - tak prawdę mówiąc - są tacy, co jej tej pracy zazdroszczą. Bo ona, mimo swojego wieku, może pracować, a inni - na przykład chora sąsiadka - nie.
Anna natomiast nie miała innego wyjścia. Musiała pracować, bo jest sama. To znaczy sama z dzieckiem. A że nie jest z tych, co z zapomogi tylko żyją i ślizgają się, i czekają tylko, żeby Państwo dało, podjęła się tego "toaletowania". I nie jest źle. Ludzi poznaje, ma swoich stałych klientów, czasami nawet dostaje od nich prezenty: czekoladki i kwiatki.
Takie sobie hop-siup
WC przy Mickiewicza. Umywalki, toalety, pisuary, suszarka do rąk... Wykafelkowane, czysto. Ładnie pachnie. Siedzimy w kantorku (z jednej strony drzwi z okienkiem dla pań, z drugiej - dla panów), pijemy kawę, a Zofia Zieleniewska częstuje zrobionymi przez siebie pierniczkami (pyszne!). Jest świątecznie: na ścianach złote łańcuchy, na stoliku gwiazda betlejemska, bombki. - Kiedyś wpadł tu młody człowiek; biegł, biegł, ale nie zdążył ściągnąć spodni. Posiusiał się. I przychodzi do mnie prawie z płaczem i pyta, co ma robić, bo on musi do pracy, a spodnie mokre. To ja mu mówię, ścigaj chłopcze spodnie, zamknij się w kabinie, a ja ci je wysuszę na grzejniku. I tak zrobiliśmy. A jaki był wdzięczny, jaki szczęśliwy... Pani Zofia uśmiecha się.
Toaleta pod rondem. Drzwi zamykają się i otwierają, ruch jak na dworcu. Anna pali papierosa, popija kawę. - Jak masz w domu, tak masz w pracy, a praca tu to nie takie hop-siup jak się wydaje. Trzeba się nabiegać ze ścierką. Zresztą ja znam się na ludziach, więc jeden rzut oka mi wystarczy, żeby wiedzieć, że po tym kliencie będzie trzeba sprzątać, a po tym nie. A przychodzą tu różni: i homoseksualiści, i ekshibicjoniści, i zawsze niemający pieniędzy emeryci. Ciekawie jest - Anna też się uśmiecha.
Toaleta. Czy można lubić takie miejsce? "Panie toaletowe" mówią, że tak. Ale nie tylko one. Lider zespołu Guma, czyli Janek Pietrzykowski vel Jasiu, powiedział w jednym z wywiadów, że jego ulubionym miejscem jest szalet miejski na pl. Wolności we Włocławku. Inni - nie mniej rozrywkowi - inwestują w stare szalety i robią tam knajpy (tak jest chociażby w Warszawie). I, niestety, jest to dowód na to, że zawód "babcia klozetowa" jest coraz mniej popularny, a szalety publiczne powoli znikają z powierzchni Ziemi. - Więc trzeba coś z tym zrobić! - mógłby ktoś krzyknąć. Trzeba. I są ludzie, którzy o tym myślą. Na przykład władze Poznania, aby uniknąć wyburzeń i zachować te dość rzadkie dzisiaj budowle, postanowiły wszystkie szalety wybudowane przed II wojną światową wpisać do rejestru zabytków!
Pupy Chińczyków
A może by tak pójść w ślady Chińczyków? Chińczycy bowiem wybudowali u siebie coś zupełnie nowego i największego na świecie. Wybudowali szalet miejski, który ma aż cztery kondygnacje, aż trzy tysięcy metrów kwadratowych i ponad tysiąc "stanowisk" o różnych, ciekawych kształtach. Na przykład porcelanowe pisuary to wypięte damskie pupy na długich nogach w kolorze blue i pink. I jak tu nie korzystać z miejskich szaletów?