MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Państwo, którego nie ma

Jacek Pałkiewicz
Na wozach bojowych uzbrojeni po zęby ludzie
Na wozach bojowych uzbrojeni po zęby ludzie Jacek Pałkiewicz
Byłem w Somalii, kraju bez rządu i konstytucji, będącego w rękach "panów wojny".

     Duszny, obezwładniający skwar lejący się z nieba wysysa ostatnie siły z człowieka. Temperatura sięga 40 stopni, gorący wiatr niesie tumany dławiącego kurzu. Dokucza dręczące brzęczenie much. Wszędzie wkoło złowieszczy, budzący grozę widok zgliszcz domów zniszczonych przez artylerię i naloty bombowe. Do 1991 roku były to banki, hotele, teatry, muzea. ministerstwa. Dziury po kulach nawet na rzadko zachowanych w całości obiektach. W rynsztokach gniją zepsute banany.
     Jestem w Mogadiszu, stolicy Somalii, kraju-widmie, nie uznawanym przez Organizację Narodów Zjednoczonych.
     Miasto, zamieszkałe przez prawie dwa miliony zagubionej i przeżywającej koszmar ludności, znajduje się w rękach sześciu liderów klanów dysponujących prywatnymi armiami milicji, które nierzadko ścierają się w prawdziwych bataliach.
     Musse Suudi, protektor północnej części miasta, ma 10-tysięczną armię i zajmuje się eksportem bananów, głównego produktu dewizowego Somalii. Jego rywal z południa, Hussein Farah Aidid, syn poległego w 1996 roku generała, może liczyć na 1500 ludzi. Zaś Mohamed Kanyare, pod którego wpływami pozostaje teren leżący pomiędzy lotniskiem Dayniila i miastem, ma własny oddział milicji złożony z 4 tysięcy dobrze wyszkolonych ludzi. Kiedy odwiedziłem go, aby przeprowadzić rozmowę, zapytał wprost: - Ile mi dasz za wywiad?. - A ile mi zapłacisz za to, że go opublikuję w Europie? - odpowiedziałem pytaniem. - Zapewnię ci życie na moim terenie - rzucił już przyjacielskim tonem.
     W mieście kwitnie przestępczość. Praktycznie każdy ma tu broń palną. Na przykład AK-47 można kupić już za 120 dolarów. Nie ma dnia bez morderstwa, grabieży, gwałtu, porwania. W ubiegłym tygodniu odzyskał wolność miejscowy chirurg, za którego ludzie jego klanu musieli zapłacić 4 tysiące dolarów.
     Poznałem go w barze hotelowym. Pracuje w szpitalu Benadir opłacanym przez Czerwony Krzyż. Zarabia 300-400 dolarów, co wystarcza na spokojne życie jego rodziny i nawet na pomoc bliskim. Mówi, że Somalia dotknęła dna i jest koncentratem wszystkich tragedii świata. - Wspólnota plemienna jest naszym przekleństwem, ohydnym pretekstem do zemsty i regulowania porachunków - mówi. - Cała inteligencja wyemigrowała, realnych szans na pokój nie widać, łańcuch wendet ciągnąć się będzie jeszcze przez pokolenia. Próbowaliśmy już socjalizmu. Zawiódł. Próbowaliśmy kapitalizmu. Nie funkcjonował. Szukaliśmy odpowiedzi w arabskim nacjonalizmie i on także nie dał korzyści. Nie pozostaje nic innego, jak powrócić do korzeni naszej kultury, do islamu i na jego osnowie zbudować nowe społeczeństwo.
     Pośród zwałów gruzów centralnej ulicy Maka al-Mukarama pojawia się długa kolumna pojazdów wojskowych z włączonymi światłami. Przestraszeni przechodnie przyciskają się do resztek ścian zburzonych domów. Na wozach bojowych rozwydrzeni, pewni swojej bezkarności młodzi ludzie, uzbrojeni w pistolety maszynowe na dwójnogach, granatniki, działka pięćdziesięciomilimetrowe, haubice, wielokalibrowe karabiny maszynowe: eskortują swojego bossa, Osmana Aato, jadącego na lotnisko.
     Do Mogadiszu przyleciałem wczoraj z Nairobi jednym z pięciu małych samolotów z zakrytymi szczelnie oknami, które codziennie przemycają tu 5 ton liści khata, będących tu narodową obsesją. Za ładunek używki psychostymulującej stołeczni hurtownicy płacą 120 tysięcy dolarów, co oznacza rocznie ponad 40 milionów dolarów. Dla zapewnienia chwil euforii nałogowcy, nie umiejący żyć bez "sztucznego raju", wydają ostatnie pieniądze, często zdobyte podczas napadów.
     Jedna porcja khata, odpowiadająca 5 miligramom amfetaminy, kosztuje na ulicy pół dolara. Narkotyk pozwala zapomnieć o głodzie, zmęczeniu, powoduje ożywienie i poprawia nastrój. Często zastępuje nawet posiłek, ale w kilka dni później przynosi przygnębienie, zmęczenie i rozdrażnienie. Nierzadko staje się przyczyną gwałtownych bójek czy strzelaniny. Odurzenie zobojętnia na wszystko, pozwala lekceważyć niebezpieczeństwo, nawet zabić.
     Znalazłem się w jedynym na świecie kraju, gdzie cudzoziemiec nie potrzebuje mieć paszportu, ale za to menedżer zawiadujący tym terenem jest w stanie wymusić 30 dolarów "opłaty lotniskowej". Na lotnisku o nazwie Dayniile, które nie posiada wieży kontrolnej i ogranicza się wyłącznie do gruntowego, osiemsetmetrowego pasa startowego pośród wyschniętego stepu, czekał już mój samochód osobisty oraz drugi, z kilkunastoosobową, uzbrojoną po zęby w ciężką broń maszynową, ochroną, z którą od tej pory miałem nie rozstawać się ani na chwilę. Kosztowała 300 dolarów dziennie, bo taką stawkę ustaliła kiedyś mafia dla wszelkich organizacji charytatywnych i dziennikarzy.
     Zapomniany przez Boga Mogadiszu jest dziś areną bezpardonowej walki. Wojna zniszczyła doszczętnie miasto, przerwała funkcjonowanie wszystkich struktur władzy centralnej. Są trudności z wodą i elektrycznością. Szkolnictwo ogranicza się do poziomu podstawowego. Co drugie dziecko nie osiąga piątego roku życia, dochód na głowę mieszkańca szacowany jest na 90 dolarów rocznie.
     Abdjrashid Shire, właściciel hotelu Sahafi, jednego z dwóch czynnych w stolicy, w którym się zatrzymałem, pochodzi z plemienia Darod, najpotężniejszego klanu w całej Somalii. Wyjaśnia, że sytuacja w mieście jest "nieco" napięta i jego ludzie nie będą w stanie zapewnić mi bezpieczeństwa we wszystkich częściach miasta, tak jak to wcześniej obiecywał. Wykonuje kilka telefonów, a następnie radzi, że jeśli już koniecznie chcę zobaczyć centrum, najbardziej niespokojną strefę miasta, to powinienem zgłosić się do lokalnych bossów.
     Kolejny dzień poświęcam na ponowienie próby obejrzenia z bliska bazaru Bakhara. Bazar ten jest jedyną instytucją, która nie przestała funkcjonować nawet w okresie największych starć wojennych. Jedyne "płuco" handlowe miasta, gdzie dziś można kupić prawie wszystko, co potrzebne jest do skromnego życia. Ceny są niskie, bo w Somalii nie ma cła ani podatków. Tu można kupić piwo i alkohol, produkt zakazany przez Allaha. A także i khat, za 4 dolary pęczek, wystarczający na jednodniowy użytek. Natykam się na wyraźnie wrogie spojrzenia i gesty. Czuję, że ryzyko jest duże i nawet obecność "goryli" nie zawsze mogłaby mnie ochronić przed jakąś niespodzianką. Decyduję się wycofać.
     Chwile najwyższego napięcia przeżywam ponownie fotografując spalony wrak śmigłowca komandosów Delta Force. Z nadjeżdżającego samochodu ze zbrojną formacją wyskakuje dużej postury facet w T-shircie z napisem "I am a killer and I am cool" (jestem zabójcą i mam zimną krew) i wymachując mi złowieszczo przed nosem pistoletem maszynowym przekonuje, że naruszyłem jego terytorium. Słyszę, jak moi zdeterminowani strażnicy repetują broń, podczas gdy ich dowódca niemalże wrzuca mnie na tylne siedzenie auta.
     Oczywiście w Mogadiszu istnieją enklawy, gdzie toczy się na swój sposób normalne życie. Wprawdzie nie ma tam sal kinowych czy lokalu nocnego, ale są czynne kafejki, knajpki, usługi rzemieślnicze. Młodzi ludzie uczą się na kursach angielskiego, techniki komputerowej, pielęgniarstwa. Istnieje kilka banków, kawiarenek internetowych, niektórzy mają telefony komórkowe. Funkcjonuje transport publiczny bazujący na przedpotopowych autobusach krążących bez tablic rejestracyjnych, podobnie zresztą jak i wszystkie inne, nieliczne pojazdy mechaniczne.
     Następnego dnia rano jestem gotowy do odlotu. Okazuje się, że jeszcze na lotnisku mogą spotkać mnie dramatyczne niespodzianki. W pewnej chwili widzę zakrwawionego kenijskiego pilota bijącego się z jednym z szefów gangu handlującego khata. Zamierzałem już zrobić zdjęcie, kiedy w polu widzenia pojawił się człowiek miejscowego bossa odbezpieczający w biegu automat. Szereg blisko stojących osób zrobiło to samo. Garstka bezbronnych ludzi wycofała się niespostrzeżenie w bardziej odległe miejsce, obserwując rozwój sytuacji. Na szczęście dwaj zainteresowani znaleźli wkrótce wspólny język i mogłem opuścić tę wyjętą spod wszelkiego prawa "ziemię niczyją".
     Dopiero na wysokości kilku kilometrów, już poza zasięgiem celu wojowników, przychodzi uczucie odprężenia i zwierzęcej radości życia.
     n
     
Na podstawie książki "Pasja życia" wydanej przez wydawnictwo "Książka i Wiedza"
     

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska