Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pewnej listopadowej nocy w Warszawie... Kulisy wybuchu Powstania Listopadowego

Jędrzej Lipski
Inscenizacja nocy listopadowej w Warszawie w 2007 r.
Inscenizacja nocy listopadowej w Warszawie w 2007 r. Fot: Andrzej Wiktor / Polskapresse
„Polacy! Wybiła godzina zemsty. Dziś umrzeć lub zwyciężyć potrzeba! Idźmy, a piersi wasze niech będą Termopilami dla wrogów” - wołał podporucznik Piotr Wysocki

Lata dwudzieste XIX w. nie zapowiadały żadnych burzliwych wydarzeń. Sytuacja w Królestwie Polskim wyraźnie się uspokoiła. Car Mikołaj I w 1829 r. koronował się na króla Polski. Wszelkie niepokoje zostały spacyfikowane. Pamięć o Walerianie Łukasińskim zakutym w kajdany powoli bladła. Sejm w 1830 r. przebiegał zgodnie z wytycznymi płynącymi z Petersburga.

Tymczasem na zachodzie Europy wrzało. Powstanie we Francji, potem w Belgii, a w końcu w państwach niemieckich wywoływały niesmak na twarzy cara Mikołaja I, zwanego na salonach „żandarmem Europy”. W obawie przed powiewem rewolucji, który mógł zawitać do carskiej Rusi, Mikołaj I rozpoczął przygotowania do interwencji zbrojnej, aby rodzące się ruchy rewolucyjne w Europie utopić we krwi. Siłami interwencyjnymi miała być armia Królestwa Polskiego dowodzona przez Wielkiego Księcia Konstantego, brata cara Mikołaja. Polacy bynajmniej nie chcieli przykładać ręki do tych pacyfikacyjnych działań zbrojnych. I postanowili się zbuntować. W Warszawie działała wówczas tajna organizacja zawiązana wśród kadet i oficerów Szkoły Podchorążych Piechoty. Na jego czele stał podporucznik Piotr Wysocki. We wrześniu 1830 r. sprzysiężenie liczyło około 200 członków. Stawiało sobie za cel walkę o niepodległość Polski. Drogą do niej miało być antyrosyjskie powstanie.

Jesienią 1830 r. atmosfera, zdaniem spiskowców, dojrzała do czynu. Do sprzysiężonych dotarły przecieki o ujawnieniu spisku i ostrzeżenia przed przygotowywanymi przez policję aresztowaniami. Wówczas przywódcy sprzysiężenia podjęli decyzję o rozpoczęciu powstania wieczorem 29 listopada 1830 r.

Wówczas w Warszawie stacjonowało około 6,5 tysiąca żołnierzy rosyjskich - w ich skład wchodziły dwa pułki piechoty i trzy pułki jazdy. Siły polskie stacjonujące w stolicy liczyły ponad 8,5 tysiąca żołnierzy. Dodatkowo polskie oddziały dysponowały 13 działami artyleryjskimi, jazda polska liczyła zaś niecały tysiąc. Siły polskie miały co prawda ogólną przewagę liczebną, jednakże były to tylko suche liczby - trzeba było bowiem przekonać wszystkich polskich wojskowych do porzucenia Konstantego. A jak pokazały pierwsze godziny, było to bardzo trudne do wykonania.

Umówionym sygnałem, po którym miano rozpocząć akcję zbrojną, miał być pożar browaru na Solcu. Za podpalenie drewnianego budynku browaru odpowiedzialny był sam Piotr Wysocki. Zlecił on to zadanie jednemu ze swoich podkomendnych, podchorążemu Wiktorowi Tylskiemu, który podpalić budynek próbował już od godziny 17:00, jednak ostatecznie udało się to około 17:30. Pożar był jednak krótkotrwały i prawie niezauważalny.

Głównodowodzącym spiskowców 29 listopada był Józef Zaliwski. Opracowany przez niego plan zakładał przeprowadzenie akcji w kilku miejscach Warszawy. Pierwsza grupa złożona z cywilów pod dowództwem Ludwika Nabielaka miała zaatakować Belweder i zabić wielkiego księcia. Druga grupa, która była kierowana przez Wysockiego, miała zmusić do poddania jednostki rosyjskiej jazdy, które przebywały w koszarach w okolicach Belwederu i warszawskich Łazienek. Inna grupa kierowana przez porucznika Piotra Urbańskiego miała rozbroić litewski pułk gwardii rosyjskiej, a także zdobyć prochownię. Ostatnia, którą osobiście dowodził Zaliwski, miała za zadanie zabezpieczyć Arsenał i zmusić do poddania się wołyńskiego pułki gwardii.

Nadeszła godzina 18:00 - o tej porze miała rozpocząć się akcja w Warszawie. Zaczęła swoją akcję grupa Zaliwskiego, zebrała się także grupa Nabielaka, która miała pójść na Belweder. Wraz z przybyciem Podchorążówki, o 19.15 rozpoczął się atak na Belweder. Zastrzelono dwóch strażników i wdarto się do pałacu. Obudzony książę Konstanty ukrył się na poddaszu. Powstańcy wpadli do jego komnaty, ale znaleźli puste, lecz ciepłe jeszcze łóżko. Znaleziono jednak znienawidzonego prezydenta Warszawy Mateusza Lubowidzkiego, który został zakłuty bagnetami. Na dziedzińcu zastrzelono gen. Aleksieja Gendre. Cała akcja w Belwederze trwała zaledwie 5 minut.

Tymczasem Wysocki miał na czele podchorążych zmusić do poddania się oddziały jazdy. Nie dotarły jednak na miejsce zbiórki kompanie z 3. pułku. Wobec ograniczonych liczebnie sił Wysocki postanowił zaatakować tylko najbliższe koszary - w tych stacjonowali ułani cesarza. Po krótkiej walce w koszarach Wysocki postanowił się wycofać. Miejscem nowej zbiórki był pomnik króla Jana III. Tam do Wysockiego dołączyła część belwederczyków. Grupa spiskowców dotarła następnie do koszar Radziwiłłowskich, gdzie starła się z oddziałem rosyjskiej jazdy. Wkrótce podchorążowie ruszyli z szarżą na bagnety, po której wroga jazda uciekła. Grupa Wysockiego ruszyła w kierunku Arsenału. Po drodze spiskowcy spotkali generała Stanisława Floriana Potockiego, uczestnika insurekcji kościuszkowskiej i wojen napoleońskich. Starano się go przekonać, by ten stanął na czele grupy spiskowców. Potocki pozostał jednak wierny Konstantemu. Do Wysockiego i jego ludzi zaczęli dołączać mieszkańcy Warszawy - byli to głównie studenci, a także biedota. Spotkano wówczas generała Stanisława Trembickiego, którego podobnie jak wcześniej Potockiego, starano się przekonać do dołączenia do grupy spiskowców. Trembicki, podobnie jak Potocki, odmówił.

Następnie idąc dalej Krakowskim Przedmieściem, spiskowcy spotkali dwóch innych wojskowych - byli to ówczesny minister wojny, generał Maurycy Hauke i pułkownik Filip Meciszewski, szef sztabu artylerii. Ci, wezwali spiskowców do złożenia broni. Odpowiedzią były strzały. Spiskowcy zastrzelili i Haukego, i Meciszewskiego. Jak pokażą następne poczynienia spiskowców, nie byli to jedyni polscy wojskowi, którzy ponieśli śmierć z rąk polskich powstańców.

Kolejną ofiarą spiskowców był generał Józef Nowicki, Czwartą ofiarą spiskowców był wspomniany już Trembicki, którego po raz ostatni spróbowano przekonać, by stanął po stronie Wysockiego i reszty. Ten jednak po raz kolejny odmówił, co przypłacił życiem. Powoli spiskowcy zaczęli opanowywać Warszawę. Szukano jednak wciąż jakiegoś generała, kogoś z autorytetem, który stanąłby na czele spiskowców. Starano się przekonać generałów Józefa Chłopickiego i Ludwika Paca, ci jednak odmówili. Tymczasem pod Arsenałem zbierało się coraz więcej ludzi - nie tyle wojska, co zwykłych mieszkańców Warszawy. To właśnie wspomniani mieszkańcy weszli jako pierwsi do Arsenału, gdzie czekały na nich zapasy broni. Wtedy też postrzelony został Stanisław Potocki, ten sam generał, który wcześniej odmówił spiskowcom. Zjawił się na czele niewielkiego oddziału pod Arsenałem i chciał przekonać wojsko, by to odstąpiło od spiskowców. Ci jednak nie zamierzali słuchać generała. Oddali w jego kierunku kilka strzałów, które jak się okazało później, były śmiertelne. W sumie w pierwszych 24 godzinach powstania z rąk spiskowców zginęło siedmiu polskich wojskowych, którzy pozostali wierni Konstantemu lub też byli przeciwni wybuchowi powstania - oprócz wymienionych Trembickiego, Haukego, Meciszewskiego, Nowickiego i Potockiego byli to jeszcze Ignacy Blumer i Tomasz Jan Siemiątkowski.

Nad ranem prawie całe miasto było w rękach spiskowców, żołnierzy i mieszkańców Warszawy. Wciąż jednak brakowało wodza - kogoś, kto ogarnąłby grupę dotychczas kierowaną przez Zaliwskiego i Wysockiego. Rankiem, 30 listopada, gdy powstańczy ruch pozostawał nadal bez wodza, po władzę sięgnęła Rada Administracyjna. Celem działania owego samozwańczego rządu było przywrócenie spokoju i porozumienie się z carem. Negatywne nastroje rozładowano poprzez zaproszenie do składu Rady polityków popularnych, takich jak książę Adam Czartoryski czy Julian Ursyn Niemcewicz, a nawet o poglądach radykalnych, by wymienić Lelewela i Mochnackiego. Głos decydujący należał wszakże do Lubeckiego, który parł do rokowań z Konstantym, a za jego pośrednictwem - z carem. W rezultacie owych rozmów polskie oddziały pozostające jeszcze pod komendą wielkiego księcia połączyły się z siłami powstańczymi, sam zaś Konstanty, spokojnie i bez przeszkód, na czele wojsk rosyjskich wycofał się z granic Królestwa. Powstanie, wbrew cichym nadziejom jego przeciwników, nie wygasało. Zbrojny ruch poparły garnizony prowincjonalne. Demonstrowała warszawska ulica. Żywioły radykalne zorganizowały, zmierzający do starcia z Rosją, Klub Patriotyczny.

Ostatecznie, pod wpływem opinii mieszkańców, zdecydowano się za dowódcę obrać generała Chłopickiego. Tym razem uczestnik insurekcji kościuszkowskiej i dawny żołnierz napoleoński zdecydował się przyjąć stanowisko naczelnego wodza.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Pewnej listopadowej nocy w Warszawie... Kulisy wybuchu Powstania Listopadowego - Portal i.pl

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska