W ekstraklasie opłaty sędziowskie za jeden (!) mecz to ok. 3500 zł. Trzeba zapłacić komisarzowi, arbitrom na boisku (stawka ok. 500 zł za godzinę pracy) i całemu zastępowi tzw. stolikowych. Przecież to niemal trzecia drużyna! W PLKK drużyna środa tabeli zapłaci więc rocznie ok. 70 tys. zł przy budżecie 1-1,2 mln zł.
W porządku, jestem w stanie zrozumieć wysokie koszta sędziów w walce o mistrzostwo Polski. Tam każdy gwizdek może zdecydować o sławie lub niepamięci, nowych kontraktach ze sponsorami bądź wygaśnięciu starych. Zatem - solidne zarobki, ale w zamian za pełen profesjonalizm.
Ale jak zrozumieć haracze sędziów i komisarzy w rozgrywkach juniorskich? Oto finał mistrzostw Polski do lat 18 w Toruniu. Budżet - 25 tys. złotych. Blisko połowę schowają do kieszeni sędziowie i komisarze.
Niemożliwe? Wystarczy policzyć regulaminowe wypłaty zgodnie ze związkowym cennikiem, delegacje, kilometrówki. Po co PZKosz do Torunia skierował komisarza z odległego Białegostoku? A i tak gospodarze mają szczęście. Zdarzało się już, że każdego dnia przyjeżdżał ktoś inny z drugiego końca kraju.
Teraz dodajmy do tego dwa turnieje półfinałowe, cztery ćwierćfinałowe, jeszcze niżej finały strefowe, rozgrywki wojewódzkie. W sumie wyjdzie na pewno około 100 tys. zł, które płacą kluby wciąż walczące o przetrwanie. A przecież to tylko jedna kategoria wiekowa.
Jeden ze znajomych dziennikarzy uważa, że koszykówka w Polsce to dyscyplina przede wszystkim dla sędziów. Nie mam argumentów, żeby z nim dyskutować.