
Szwankował korek od pontonu, gdzieś zrobiła się dziura. - Musiałem biegać od domu do domu przy rzece i szukać kleju. Znalazłem - mówi skępianin. W Sandomierzu przeżył pierwsze załamanie pogody. Cały ekwipunek przemókł. Suszył go w jakiejś rybackiej wiacie. W Płocku złapała go gwałtowna burza i gradobicie. Ze względu na złą prognozę miał w tym mieście nieprzewidziany przystanek - obawiał się, że Zalew Włocławski będzie za groźny dla pontonu. Nierzadkie są tu typowo sztormowe warunki.

-Wielu naszych Czytelników i internautów mówiło i pisało o wstydzie. O tym, że taka sytuacja nie powinna się wydarzyć. Tym bardziej pomóżmy Andrzejowi kontynuować wyprawę!

- Wysiadł z pontonu całkiem przemoczony, to naprawdę ekstremalna wyprawa - mówi pani Wioletta. Mama Andrzeja, Katarzyna Tomicka, także przyjechała do Dobrzynia ze Skępego. Trzeba było syna trochę „doposażyć” gastronomicznie, zobaczyć na własne oczy, jak mu idzie. A dokładniej - jak mu się płynie... - Życzyliśmy naszej „Rybie” wszystkiego najlepszego w wyprawie - mówi pani Wioletta. - Nie przypuszczaliśmy, że to, co najgorsze, ma przed sobą.
Andrzej rozbił namiot na początku włocławskich bulwarów, w niewielkiej zatoczce na wysokości dawnej „Celulozy”, miejscu znanym rybakom. Tutaj też spotkał dwóch z nich. Obiecali, że gdy będzie spał, spojrzą na ponton, zabezpieczony na brzegu rzeki.

Jak to jest, kiedy ukradną ci marzenie? Przekonał się o tym na własnej skórze Andrzej Tomicki, skę-pianin, który chciał przepłynąć Wisłą trasę od Krakowa do Gdańska. Na niebieskim pontonie.
Wyruszył dwa tygodnie temu właśnie z Krakowa. - To było moje marzenie - mówi. - Chciałem rzucić wyzwanie Wiśle, ale też i sobie, że mogę dokonać czegoś, co się chyba jeszcze nikomu nie udało.
Swój projekt nazwał „Ryba w wodzie”, bo „Rybą” nazywają go rodzina i znajomi.