Witryna sklepu przy ul. Gdańskiej w Bydgoszczy jest zaklejona żółtą folią z napisami "Śmieszne rzeczy". Kartka na drzwiach informuje o godzinach otwarcia: 12-20. Jest już po południu, ale wciąż nieczynne.
- Może nowa dostawa? - zagaduje mniej więcej 17-letni klient. Chłopak przestępuje z nogi na nogę. Wskazuję forda na włocławskich rejestracjach zaparkowanego przed sklepem: - Właściciel już na miejscu? - pytam.
- Tak, to chyba jego auto. Oni towar z Włocławka przywożą.
Przeczytaj także:Dopalacze wróciły do Bydgoszczy
Pytam, co można kupić w "Śmiesznych rzeczach". Nastolatek się śmieje: - Do palenia, czy wciągania?
- Do palenia - rzucam.
- "Yellow fire" - opowiada klient. - Jak sporą chmurę się wciągnie, to jest bomba, jak skurw... Ale trzeba uważać na kapcia w ustach i wargi drętwieją.
Pytam, czy te dopalacze są bezpieczne. 17-latek zastanawia się: - Koledze po "grey fire" wydawało się, że narobił w spodnie, inny chciał wejść na ścianę w pokoju. Mnie głowa bolała potwornie.
Wczoraj w końcu otworzyły się drzwi w "Śmiesznych rzeczach". A konkretniej, otworzyli je policjanci, którzy pracowali wewnątrz: - Prosimy wyjść. Sklep nieczynny - rzuciła funkcjonariuszka. Usłyszawszy to, 17-latek wziął nogi za pas.
Okazuje się, że to nie pierwsza kontrola w tym sklepie.
- Dwa tygodnie temu dostaliśmy sygnał od policji, że w sklepie sprzedaje się tak zwane narkotykowe substancje zastępcze - mówi Renata Dobosz, rzecznik Powiatowej Stacji Epidemiologicznej w Bydgoszczy. - Zabezpieczyliśmy pięć rodzajów asortymentu. To były niewielkie saszetki. Trafiły do laboratorium.
Jeśli okaże się, że zabezpieczone torebeczki zawierają mefedron, BZP (N-benzylopi-perazynę), albo np. fly agaric (wyciąg z muchomora czerwonego), to właściciel zapłaci karę od 20 tys. zł do miliona. Substancji, handlu którymi rząd zakazał przed dwoma laty, jest ponad dwadzieścia.
- Na badania zabezpieczonych próbek mamy 18 miesięcy - zaznacza Dobosz. Sklep jednak póki co będzie działał dalej. Bo sprzedaje się tam również inne rzeczy. - W asortymencie były też nieszkodliwe gadżety młodzieżowe - dodaje.
Do Wojewódzkiego Szpitala Dziecięcego w Bydgoszczy wciąż trafiają nastolatkowie z zatruciami nieznanymi substancjami. - W tym roku mieliśmy kilkunastu pacjentów, którzy przyznali, że brali dopalacze - wyjaśnia Iwona Bolewicz-Planutis, ordynator oddziału kardiologii.
Podobnie we Włocławku, z którego - jak sugerował 17-latek - miały pochodzić dopalacze trafiające do Bydgoszczy:- Kilku pacjentów liczących 14 lat i więcej przyznało, że zatruło się środkami, które kupili w sklepie w naszym mieście - wyjaśnia Janina Klichtowicz, lekarz z oddziału dziecięcego Szpitala Wojewódzkiego.
Polski rząd ruszył z ofensywą przeciw dopalaczom w 2010 roku. Specjalne uprawnienia w walce z nimi dostała wtedy inspekcja sanitarna.
Czytaj e-wydanie »