https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pożegnanie tradycji - zakład fryzjerski o 120-letniej historii zakończył działalność

Jolanta Zielazna
Andrzej Śmiegel, ostatni prezes spółdzielni fryzjerskiej "Kosmyk" czesze Zenona Porazińskiego od ponad 40 lat. Pan Zenon był jego modelem na rozmaitych zawodach
Andrzej Śmiegel, ostatni prezes spółdzielni fryzjerskiej "Kosmyk" czesze Zenona Porazińskiego od ponad 40 lat. Pan Zenon był jego modelem na rozmaitych zawodach Jolanta Zielazna
Czy zakład, który ledwie kilka dni temu zakończył działalność to już historia, by pisać o nim w dodatku historycznym? Właśnie straciliśmy kolejne miejsce z ponadwiekową tradycją.

Mowa o zakładzie fryzjerskim "Kosmyk" przy ul. Gdańskiej 31 w Bydgoszczy. Fryzjer istnieje, a właściwie istniał, w tym miejscu 120 lat.

Przetrwał dwie wojny, powojenne uspółdzielczenie. Początkowo radził sobie w gospodarce wolnorynkowej. Poddał się, gdy zaczęła wykruszać się kadra, a ekonomiczne realia spowodowały, że garstka pracowników nie jest w stanie udźwignąć finansowo wszystkich opłat, koniecznych remontów.
10-15 lat temu zatrudnionych było tu 50 osób. Dziś - ledwie połowa. Część z nich pracuje tu od początku zawodowej drogi. Młodzi przychodzą się uczyć i odchodzą.

Zobacz także:Wiekowy salon mistrzów grzebienia - od ponad 100 lat w tym samym miejscu

Obecny prezes ("Kosmyk" jest spółdzielnią zawiązaną na początku lat 90. przez pracowników) Andrzej Śmiegel, zaczął tu pracę 1 kwietnia 1962 roku, po ukończeniu szkoły. I to on, po równo 50 latach, zgasi światło.

- Powiem szczerze, nie mogę zrozumieć tego, co się stało - mówi pani Inka, klientka fryzjerki Ireny Gulik. - Żal nam tradycji, tradycja musi być. Pamiętam, była tu niedaleko kawiarnia Cristal. Też żegnana z wielkim żalem.

31 marca, w ostatnim dniu działalności salonu fryzjerskiego "Kosmyk" domknęło się więc koło historii.

Sikorski dał początek

Cofnijmy jednak zegar.
Fryzjer i perfumeria przy Danzigerstrasse 21 (taka obowiązywała wówczas numeracja, zmiana na obecną dokonała się w 1931 r.) widnieje już w książce adresowej Bydgoszczy z 1897 roku. Właścicielem był Jerzy, a właściwie Georg Sikorski. Sikorscy byli polską rodziną, ale Jerzy poślubił Niemkę Emmę Zarth i utworzyli niemiecką gałąź rodziny.

- Dziadek robił także peruki, był bardzo znany - wspominała po latach jego wnuczka Hanna (Hannelore).
Georg był bogaty i to na jego zamówienie na początku XX wieku znany architekt Fritz Weidner zaprojektował obecną kamienicę przy Gdańskiej 31. Powstała w latach 1902-1903 r. Na parterze, na lewo od bramy, zaprojektowany był salon fryzjerski. 12 kabin oddzielonych było od siebie niebieskimi kotarami.

Czytaj więcej:Kosmyk Bydgoszcz. W tej jednej firmie jest 35 pracowników i... 35 szefów

W 1919 roku, po powrocie z wojny, zakład objął syn Georga, Bruno Sikorsky. I prowadził go bez przeszkód do stycznia 1945 r., gdy chyłkiem z rodziną wyjechał, a właściwie uciekł z miasta.

Przed wojną u Sikorsky'ego pracowała m.in. Alfreda Myśliwiec i jej późniejszy mąż Alfred Tasarek. Ich losy opisywaliśmy niedawno w Albumie Historycznym.

W 1945 r. na krótko Alfred Tasarek wraz innym fryzjerem Jerzym Matuszewskim byli zarządcami komisarycznymi zakładu Sikorsky'ego. Wkrótce przejęła go spółdzielnia.
Zakład zawsze, i przed wojną, i po wojnie, miał klientelę z wyższej półki. Znane nazwiska, adwokaci, lekarze. Przed pracą wpadali tu się ogolić dziennikarze.

Kto dziś chodzi golić się do fryzjera?!

Prezes pracuje 55 lat

Po 1945 roku kierownikami tego spółdzielczego zakładu fryzjerskiego byli kolejno: Władysław Hoffman, Jan Drzewiecki, Kochanowski, Jan Fęglewski, Kazimierz Jaworski, Leon Kuźmiński.
Po nim, trzy lata temu, schedę objął Andrzej Śmiegel.

On fryzjerskiego fachu uczył się u rzemieślnika Rybki, na Szwederowie. Zakład mieścił się przy tzw. Kozim Rynku, czyli obecnej ul. ks. Ignacego Skorupki (wtedy Gwardii Ludowej). Rybka miał rękę do uczniów. Skończył Technikum Ekonomiczne Centralnego Związku Spółdzielczości Pracy w Warszawie. - Cały czas spółdzielcza linia u mnie dominuje.
Do pracy przy Gdańskiej przyjmował go ówczesny kierownik, Jan Fęglerski. U niego też później zdawał egzamin mistrzowski. Było to w Grudziądzu.

Andrzej Śmiegel pracuje tu 55 lat i jest historią fryzjerskich mód. Podobnie, jak inni pracownicy z półwiekowym stażem.

Czytaj również:Alfreda Tasarek, fryzjerka ze znanego zakładu przy ul. Gdańskiej w Bydgoszczy [zdjęcia]

Wspomina: - Ośrodek szkoleniowy Centralnego Związku Spółdzielni Fryzjersko-Kosmetycznych był w Krakowie. W latach 60. jeździliśmy na tam na szkolenia. Oni wprowadzili modelowanie szczotką i uczyli nas tego.

Wcześniej włosów się szczotka nie modelowało.
-Mężczyznom myło się głowę, zakładało siateczkę i suszyło pod stojącą suszarką. Albo w palcach wyciskało fale, zakładało siateczkę do suszenia.
Męskie siateczki były cieniutkie, w kolorze włosów, niemal niewidoczne. Przywoziło się je z DDR. - Ja miałem krewnych we Francji, to przysyłali - zdradza Andrzej Śmiegel.

Później uczestnicy kursów jeździlo po okolicznych miasteczkach i dalej tę wiedzę przekazywali. - Ja, np. miałem Sępólno, Mogilno, ale i dalej jeździliśmy: Słupsk, Koszalin, Starogard Gdański, Stargard Szczeciński - wymienia pan Andrzej.

Pamięta też mody, które panowały w męskich fryzurach.
Fryzura "na Kennedy'ego" oznaczała podniesiony przedział. Potem młodzi czesali się "na Beatlesów", czyli dłuższe włosy.
- Następnie czesało się "na Simonę", później "na popersa" - boki podgolone, wysunięta długa grzywka. Ale cały czas modne są fryzury klasyczne, bo to są podstawy fryzjerstwa: cieniowanie, dokładność.

Zakład mistrzów

Fryzjerzy "jedynki" (zakład miał nr 1) musieli stratować w zawodach fryzjerskich, zdobywali mistrzowstwa województwa, Polski, krajów socjalistycznych. Na inne zawody ich wtedy nie puszczano.

Andrzej Śmiegel zajmował czołowe miejsca w konkursach ogólnopolskich, Irena Gulik w 1974 r. została wicemistrzynią Polski, sukcesy ma też na koncie Zofia Walkowiak. Ewa Hejmej w 1988 r. zajęła 4. miejsce w międzynarodowych zawodach na Kubie. Wcześniej była mistrzynią i wicemistrzynią Polski. Zresztą, wymieniać można by długo, bo pracowały niemal same mistrzynie i wicemistrzynie, mistrzowie i laureaci zawodów różnego szczebla. Często wyjeżdżali do Pragi na pokazy.

Pracowników, którzy w "jedynce" przy Gdańskiej 31 spędzili całe długie zawodowe życie jest więcej.
Zofia Walkowiak pracuje tu od 1960 roku. 57 lat. Do pracy przyjmował ją Jan Fęglerski. - Tu sobie dobierano fryzjerki - wspomina. - Musiała być zdolna, ładna, startować w konkursach. Najpierw wojewódzkich, później ogólnopolskich. Jeździliśmy na szkolenia do Krakowa, a później co niedzielę na pokazy po województwie, pokazy robić i innych fryzjerów szkolić.

- Zostałam fryzjerką z zamiłowania - opowiada. - Zawodu uczyłam się w spółdzielczym zakładzie przy ul. Garbary, do szkoły chodziłam na Konarskiego. Absolutnie nigdy nie żałowałm tego wyboru.
Dodaje: - Trzeba było się naprawde wykazać, by być tu przyjętym do pracy.
Pod koniec lat 70. zakład przeszedł generalny remont. Dostał wtedy kategorię "S".
- Ale praca była na dwie zmiany, od godziny 6 do 22, w soboty. Wszystkie stanowiska były zajęte - dodaje Walkowiak.
Co w tym zawodzie jest najważniejsze?
- Chyba zamiłowanie. Cierpliwość, opanowanie. I kunszt, żeby człowiek też był zadowolony z pracy, którą wykonuje.
Pani Zofia z pracy nie rezygnuje. - Jeszcze trochę, póki mi zdrowie pozwoli - mówi.

Polecamy:Alfred Tasarek - skrzypek, który został fryzjerem

Irena Gulik, koleżanka z sąsiedniego stanowiska, w zakładzie przy Gdańskiej jest od 1972 roku.
- Od najmłodszych lat wchodziłam na małe krzesełko i kogo tylko dostałam, że pozwolił sobie we włosach mieszać - czesałam, zaplatałam - wspomina. - Bardzo mnie to pociągało. Chciałam pracować z ludźmi. Jeśli nie fryzjerka, bo bardzo trudno było dostać się na praktykę, to ewentualnie jako ekspedientka.

Ale udało jej się dostać w dobre, fryzjerskie ręce Teresy Rogozińskiej w zakładzie przy ul. Lelewela. Uczyła się w szkole zawodowej przy ul. Kościuszki. - Prof. Jałoszyński uczył nas przedmiotów zawodowych, rysunku zawodowego. Jak ktoś nie umiał narysować dobrego owalu twarzy, mówił: Z ciebie fryzjerki nie będzie - śmieje się pani Irena. - Kształt głowy, twarzy, profil - to podstawa. Do tego dobiera się fryzury.

- "Jedynka" to zawsze był ekskluzywny salon - podkreśla. Mówi, że fryzjerstwo jest inspirującą pracą. Strzyżenie, dobieranie kolorów, każdy czego innego wymaga, za każdym razem coś się tworzy.
- Uwielbiam swój zawód, lubię swoją pracę. Choć teraz miałam moment zawahania. Ale koleżanki mnie zmobilizowłay. I trudno rozstać się z klientkami, które obsługuję od wielu lat - przyznaje.

Bo są takie, które przychodzą do niej przez te wszystkie lata. - Nie miałam 18 lat, gdy stanęłam do pracy. - Wtedy to były młode kobiety, teraz równo się starzejemy - żartuje. - Niektóre z laseczką już przychodzą. Szanuję to, że cały czas były ze mną, przyjeżdżają z Fordonu, z podbydgoskich miejscowości i dlatego zdecydowałam jeszcze pracować.

Tradycja z brzytwą

Pedikiurzystka Wiesława Marzec pracuje ponad 50 lat, w "jedynce" od 30 lat. Udało jej się tu wejść na miejsce koleżanki, która wyjechała. Inaczej byłoby trudno się dostać.
Zawodu uczyła się w "dwójce" (zakład nr 2) przy ul. Dworcowej 3 (nb. zakład zamknął się równo rok wcześniej, a tradycję miał niewiele krótszą od "jedynki" przy Gdańskiej).

Na Dworcowej pedikiuru uczył Godawa. - To był pierwszy pan, który robił pedikiur. Tak, pan - podkreśla pani Wiesia. Pedikiurzystką została przez przypadek. Chciała być fryzjerka, ale zdrowie nie pozwoliło.
Jednak tego zrządzenia losu absolutnie nie żałuje. - Pracuję tradycyjnie, brzytwą, chyba już jako jedyna - sądzi. - Ale są klienkti, którym to odpowiada. Spróbują nowoczesnych metod i wracają do mnie, by zrobić tradycyjnie.
Do pani Wiesi przychodzi już trzecie pokolenie. - Tak! babcia, córka i wnuczka!

Dla jej koleżanki Stefani Pliszki salon przy ul. Gdańskiej jest pierwszym i jedynym miejscem pracy. Nie liczy krótkiego okresu nauki u pana Godawy przy Dworcowej. Pani Stenia jest fryzjerką, a pedikiur miał być dodatkiem. Stał się podstawą zarabiania na życie już przez 51 lat. - Nie żałuję tego - mówi. - Spełniam się w zawodzie, przynoszę ulgę kobietom.

Mają pracę
Wszyscy pracownicy zlikwidowanego salonu fryzjerskiego "Kosmyk" znaleźli nowe miejsca pracy. Klienci mogą więc odetchnąć. Ale ogromnie żal tradycji. Jakby ona już nic u nas nie znaczyła, nie była ważna.
Równo rok temu przestał działać inny zakład fryzjerski, "dwójka" przy ul. Dworcowej 3. - W życiu bym nie pomyślała, że za rok nas to samo dotknie - mówi z żalem Irena Gulik.

INFO Z POLSKI - przegląd najciekawszych informacji ostatnich dni w kraju

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska