Prawdopodobnie zawał serca był przyczyną śmierci 63-letniego konserwatora ze szpitala na Stabłowicach. Mężczyzna był pracownikiem spółki Nowy Szpital Wojewódzki. Jak mówi Krzysztof Kiniorski, kierownik działu administracyjno-gospodarczego i koordynator ds. bezpieczeństwa w Nowym Szpitalu Wojewódzkim, pracownik ten miał aktualne badania medycyny pracy.
Konserwator wykonywał prace na dachu, gdy zemdlał. W tym czasie były tam jeszcze dwie osoby. Jedna z nich natychmiast podjęła reanimację, druga pobiegła wezwać pomoc.
– Bezpośrednio po informacji, że takie zdarzenie miało miejsce, zawiadomieni przez nas lekarze z oddziału anestezjologii i intensywnej terapii w ciągu kilku minut dotarli na miejsce, przejęli reanimację, prowadzili te czynności ponad godzinę, używając defibrylatora i innego specjalistycznego sprzętu do ratowania życia – mówi Kiniorski. – Prowadzili tę reanimację w skrajnie trudnych warunkach, w bardzo ciasnym miejscu, w czasie upału. Robili, co mogli. Niestety, akcja reanimacyjna zakończyła się niepowodzeniem.
Do naszej redakcji dotarły dwa mejle w sprawie śmierci konserwatora. Jeden z nich zawiera niepokojące informacje:
„W dniu wczorajszym (07.09.2016r.), w godzinach południowych w szpitalu im. Marciniaka we Wrocławiu, ul. Fieldorfa 2 (droga na Leśnicę), SOR odmówił udzielenia pomocy osobie z zatrzymaniem akcji serca, stwierdzając, że przepisy, regulaminy i instrukcje mówią o wezwaniu karetki w takim przypadku. Był to pracownik techniczny wykonujący prace na dachu wspomnianego szpitala. W efekcie osoba ta zmarła na dachu budynku. Pomocy i reanimacji podjął się jedynie Oddział Intensywnej Terapii (wbrew przepisom), ale przede wszystkim niedysponujący przenośnym sprzętem do takich nagłych przypadków. I który oddział poniesie teraz konsekwencje? Oprócz zmarłego...
Czy zajmą się Państwo tym tematem? Dla mnie to dość poruszające, oburzające i niezrozumiałe.”
O wyjaśnienie poprosiliśmy dyrektora Dolnośląskiego Szpitala Specjalistycznego im. T. Marciniaka – Centrum Medycyny Ratunkowej.
– To, czy pomocy udzielił SOR, czy lekarze z oddziału anestezjologii i intensywnej terapii niczego nie zmienia. To jest nasze postępowanie wewnętrzne. Natychmiast udzielono pomocy, specjaliści anestezjolodzy najwyższej klasy prowadzili akcję reanimacyjną na dachu – mówi Marek Nikiel, dyrektor szpitala. - Zrobili wszystko, co mogli dla tego pacjenta.
Na miejsce zdarzenia została wezwana policja i prokuratura. – Policjanci ustalili na miejscu, że mężczyzna, który wykonywał na dachu prace remontowe, z nieustalonej przyczyny zasłabł. Współpracownicy wezwali lekarzy, którzy podjęli akcję reanimacyjną, niestety mężczyzna zmarł. Udziału osób trzecich nie stwierdzono. Prokurator odstąpił od kierowania mężczyzny na sekcję zwłok z uwagi na to, że był to zgon naturalny – mówi Łukasz Dutkowiak z policji dolnośląskiej.