Początek lat dziewięćdziesiątych minionego wieku. Jan Łącz wraz z synami: Włodzimierzem i Arkadiuszem prowadzi 30-hektarowe gospodarstwo. W tamtych czasach to nie jest mało. Ale oni wiedzą, że niebawem może to być za mało, by wyżywić ich rodzinę i zapewnić jej godziwe życie. Szukają innych możliwości.
- Rodzina wysłała mnie na targi Polagra do Poznania - wspomina Arkadiusz Łącz. - I tam zobaczyłem maszynę do tłoczenia oleju. Bardzo mnie to zainteresowało.
Maszyna numer dwa
Już po powrocie z targów pojechał do Torunia. - Do producenta tej maszyny - wyjaśnia pan Arkadiusz. - Okazało się, że jej pierwszy egzemplarz powstał dzięki profesorowi Witoldowi Podkówce z bydgoskiej Akademii Techniczno-Rolniczej, któremu zależało na tym, żeby zachęcić rolników do tłoczenia oleju w gospodarstwach. Maszynę numer dwa wypożyczyliśmy na ponad dwa miesiące, żeby ją sprawdzić. No i potem zdecydowaliśmy się ją kupić.
1 kwietnia 1992 roku rodzina Łączów rozpoczęła prowadzenie działalności gospodarczej.
Prasa ślimakowa stanęła w dawnym budynku gospodarczym. - Jest lepsza od maszyny, która tłoczy olej cyklicznie - wyjaśnia pan Arkadiusz. - Ta może pracować w ruchu ciągłym.
Zaczęli od produkcji oleju rzepakowego. Trzy lata temu zdecydowali się także na tłoczenie oleju lnianego.
I tej decyzji też nie żałują. - Olej lniany jest towarem bardzo poszukiwanym na rynku - mówi Arkadiusz Łącz. - To zasługa między innymi doktor Budwig, która w Niemczech zalecała stosowanie tego produktu nawet osobom chorym na raka. Mój ojciec też go codziennie spożywa w paście twarogowej. I czuje się świetnie, choć ma on ponad osiemdziesiąt lat!
Pola zakwitły na niebiesko
Początkowo sporo ziarna lnu Łączowie sprowadzali aż z Kanady. - Bo w tym kraju produkuje się najwięcej lnu - twierdzi pan Arkadiusz. - Ale duża część tamtejszych upraw to rośliny modyfikowane genetycznie. A nam zależało na surowcu wolnym od GMO. Zawsze kupowaliśmy len z atestem, który świadczy o tym, że nie są to rośliny modyfikowane genetycznie, ale postanowiliśmy, że lepiej będzie jeśli sami zabierzemy się za uprawę oleistego lnu.
Najpierw nasionami tej rośliny obsiali 4 hektary. Dziś w porze kwitnienia niebieskie kwiatki można podziwiać na piętnastu hektarach należących do Łączów. - W tym roku z hektara zebraliśmy aż około dwóch ton nasion lnu, choć w poprzednich sezonach czasami było to tylko czterysta kilogramów - mówi Arkadiusz Łącz. - Skąd tak dobry plon w trudnym dla rolnictwa roku? Myślę, że to zasługa pożytecznych mikroorganizmów, którymi po raz pierwszy odżywiliśmy glebę.
Wszystko co wyprodukują, szybko znajduje nabywców. Z ich tłoczni rocznie wyjeżdża około 300 tysięcy litrów oleju. - Sprzedajemy go między innymi za pośrednictwem jednej sieci handlowej - wyjaśnia współwłaściciel. - Mamy też kilku odbiorców, którzy sprzedają nasz towar na jarmarkach i targach.
Przybywa też klientów, którzy informacje o producentach oleju ze Świecia nad Osą przekazują sobie pocztą pantoflową. - Dzwonią do nas ludzie z całej Polski - mówi pan Arkadiusz. - Pytają, gdzie można kupić nasz olej. Jeśli mają daleko do sklepu z tym towarem, to wysyłamy im olej pocztą.
Za pół litra oleju lnianego u producentów ze Świecia nad Osą trzeba zapłacić 8 zł, za litr rzepakowego - 5 zł. W sklepach czy u pośredników ceny są wyższe o 30 a nawet o prawie 100 procent. Dlatego opłacenie kosztów wysyłki raczej nie zniechęca ich klientów do zakupów na odległość.
- Są i tacy, którzy przyjeżdżają do nas po zapasy dla rodziny - dodaje producent. - Pewien pan co roku ładuje do bagażnika sto litrów oleju rzepakowego. Takich zapasów oleju lnianego lepiej nie robić, bo ma on krótszy okres przydatności do spożycia.
Z dużymi nie konkurują
Rodzina Łączów zdaje sobie sprawę, że nie ma szans, by konkurować z dużymi producentami oleju rzepakowego. Wszak u nich litr kosztuje mniej więcej tyle, ile w marketach można zapłacić za litr tego towaru pochodzącego z dużych zakładów.
- Ale nasz olej nie jest rafinowany. Tłoczymy go na zimno, bez dodatku chemii - tłumaczy Arkadiusz Łącz. - Wielu klientów to docenia i wraca po nasz towar.
W ich firmie pracuje przede wszystkim rodzina. Zwykle 5-6 osób. Na stałe zatrudniają tylko jednego pracownika.
Latem przedsiębiorcy rolni ze Świecia nad Osą przede wszystkim zajmują się uprawą ziemi. I mają co robić, bo ich gospodarstwo liczy już około 160 hektarów. Połowę obsiewają rzepakiem i lnem, który trafia do ich tłoczni.
Poza tym robią też brykiet, produkują kwalifikowany materiał siewny. Sprzedają również len mielony oraz makuchy (pozostałości roślinne po wyciśnięciu oleju - przyp.red.), które chętnie kupują na pasze na przykład właściciele bydła.
Nie ma zbytu, to idą spać
Łączowie nie narzekają. - Przecież nie jest źle - dodaje z uśmiechem pan Arkadiusz. - Zwykle wszystko co wyprodukujemy, szybko znajduje nabywców. Owszem, zdarza się, że w niektórych latach ceny surowców są niekorzystne dla przetwórców, albo zbyt na towar jest gorszy. Ale wtedy mamy wybór. Możemy sprzedać rzepak zamiast robić z niego olej. Nie ma sensu produkować na siłę. Lepiej przespać zimę, odpocząć, niż narzekać na brak opłacalności.
A producenci oleju też mają swoje "żniwa". Zwykle zaczynają się one jesienią, kończą wiosną. - Ma to związek z okresami postów, Bożym Narodzeniem i Wielkanocą - wyjaśnia współwłaściciel tłoczni. - W tym czasie Polacy zużywają najwięcej oleju do smażenia na przykład ryb. A nam - rolnikom jest to bardzo na rękę. Bo wtedy mamy przynajmniej więcej czasu na pracę w tłoczni.