Moją żona robi właśnie studia podyplomowe. Znacie ten koszmar? Wszędzie stosy książek i bruliony z notatkami, laptop rozgrzany do czerwoności. Obiad? Jaki obiad? Wszak jestem dziś kapłanką w świątyni nauki. Wyjazd w weekend? Zwariowałeś, przecież mam sesję!
Ani się człowiek nie obejrzał, a rok złożony na ołtarzu Minerwy upłynął.
Przyglądam się temu wszystkiemu z boku, trochę złośliwie, a trochę z zazdrością, bo dziennikarzom dokształcać się nie wypada (wszak i tak wiedzą lepiej). Najbardziej bawi mnie jednak to, że ostrzy sobie już na nas zęby sztuczna inteligencja, tymczasem schematy, jakimi rządzi się szkolnictwo pozostały gdzieś w latach 60. W tle grają Beatlesi, terkocą wartburgi, a panie (i panowie) odkrywają uroki nylonowych pończoch. I tak toczy się nauka: wykładowcy odhaczają nazwiska na listach, a pilni studenci dłubią swoje podyplomowe prace zaliczeniowe. Słuchacze pilnie umieszczają przypisy, konsultując wstęp, rozwinięcie i zakończenie z opiekunem roku.
A później owi studenci podyplomowi wracają do domów i odpytują dzieci z chemosyntezy białek, prądów morskich i podmiotów lirycznych. I tak się toczą te lata 60., bo musiałby jakiś piorun z nieba strzelić w system (dopomóż bogini Minerwo!), żeby ów przeskoczył do XXI wieku. A wówczas peptydy i białka można byłoby zobaczyć na filmiku w YouTube, prądy morskie pojąć dzięki jednemu GIF-owi, natomiast bory rozróżniać dzięki okularom VR. Wówczas dyplomy w podyplomówkach przyznawać będzie się za zespołowe rozwiązywanie realnych problemów przy pomocy współczesnych narzędzi.
Zachodzę w głowę jak to się dzieje, że kontaktowi i bystrzy ludzie, którzy przekraczają bramy szkół i uczelni, nagle doklejają sobie wąsy oraz peruczki i przenoszą się w czasie do innej epoki. Kto im pompuje do głowy, że spędy na salach wykładowych są do naukowego spełnienia niezbędnie potrzebne? Kto im tak skutecznie wmówił, że stres egzaminacyjnej pamięciówki uszlachetnia człowieka? Kto zapomniał zmienić system zaliczeń polegający na cyzelowaniu antycznych dysertacyj.
Cały ten postęp miał być przecież po to, żeby sprezentować ludziom więcej czasu w rodzinnych pieleszach. Żeby czerpali radość z pielenia hortensji albo z czytania książki na hamaku. Coż, ktoś nas najwidoczniej zrobił z tym postępem w balona. Tak więc, szanowny systemie szkolnictwa, jesteś mi winny obiad.
