Jak sytuacja wśród wojaków stawała się napięta, Sebastian ją rozładowywał. Uśmiechał się, klepał kumpla po ramieniu i mówił: "No, niech osoba już przestanie krzyczeć". Atmosfera się rozluźniała.
Chor. Kinasiewicz pochodził z Bydgoszczy, z Fordonu.
Blondynek z psem
- Mały blondynek wychodził na spacery z dużym wilczurem, Estą - tak Kinasiewicza wspominają sąsiadki z bloku przy ul. Rataja. - Grzeczny, uśmiechnięty. "Dzień dobry" mówił. Porządny chłopiec. Żaden urwis czy dresiarz. Czasem chodził z młodszą siostrą na te spacery z psem.
Ten mały blondynek marzył, żeby zostać żołnierzem. I nim został. Połączył pracę z pasją. W armii robił też zdjęcia. Między innymi wyjechał robić fotki kolegom po fachu do Afganistanu i na Bałkany.
Z Bydgoszczy przeprowadził się do Warszawy. Tam pracował w zespole reporterskim Combat Camera Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych. Chciał jednak dostać się do jednej z elitarnych jednostek wojsk specjalnych. I dostał się. Do jednostki Nil w Krakowie specjalizującej się we wsparciu dowodzenia i zabezpieczenia Wojsk Specjalnych.
To było dwa miesiące temu. W sierpniu z innymi wojakami poleciał do USA na zagraniczne szkolenie, pierwszy raz jako żołnierz tej jednostki.
Kinasiewicz w minioną niedzielę miał przerwę w kursie. Rano sam opuścił bazę. Wspinał się na górę Mount Hood, jeden ze szczytów Gór Kaskadowych w stanie Oregon. Chciał sfotografować polską flagę umocowaną na szczycie. Zabrał zapas wody, ciepłe ubranie, czekan i raki.
32-latkowi prawdopodobnie udało się wspiąć na szczyt mierzący 3.425 metrów nad poziomem morza. W drodze powrotnej Kinasiewicz wpadł w przepaść. Zginął.
Zobacz także: Polski żołnierz i fotograf zginął w USA [wideo]
Samochód Kinasiewicza znaleziono w miejscu, gdzie rozpoczyna się szlak prowadzący na tę górę. Po dwóch dniach poszukiwań ratownicy ze śmigłowca zauważyli jego ciało w bardzo wąskim kanionie. Miejsce o tyle niebezpieczne, że cały czas spadają tam odrywające się od skał odłamki. Teraz jest tam okropna pogoda.
Okropny trzynasty
- Pechowego trzynastego, we wtorek, przyszedł oficjalny komunikat, że Sebastian zginął - mówi major Krzysztof Plażuk, rzecznik Dowództwa Wojsk Specjalnych, kolega Kinasiewicza. - Seba lubił góry i został w górach...
Rozpoczęła się procedura sprowadzania ciała żołnierza do kraju. W Polsce odbędzie się jego pogrzeb. Nie wiadomo jeszcze, kiedy.
- Ambitny, energiczny facet z głową pełną pomysłów, a do tego wesoły - tak Sebastiana oceniają jego przyjaciele z armii. - Poznaliśmy się jakieś trzy lata temu - wspomina Plażuk. - Robił zdjęcia w pokoju obok. Po czterech godzinach podszedłem do niego, przedstawiłem się. Po chwili rozmawialiśmy, jak starzy znajomi.
Czytaj również: Himalaiści spod Nanga Parbat są już w Grudziądzu
Planował zrobić album ze zdjęciami żołnierzy z wojsk specjalnych. Wyjechać na kolejne misje.
Nie zdążył.
Chor. Kinasiewicz zostawił żonę i 7-letniego syna. Rodzina mieszka pod Warszawą.
- W styczniu zginął nasz kolega w Afganistanie. Służył w GROM-ie - dodaje Krzysztof Plażuk. - Seba robił zdjęcia podczas pogrzebu, chociaż nie musiał. Wtedy jeszcze nie był w naszej jednostce. Teraz obaj spotkali się tam. Wysoko. Rozmawiają pewnie o nas, patrząc z nieba.
Czytaj e-wydanie »