Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

SOR w szpitalu to dla niektórych horror! "Będę siedzieć tak długo, aż mnie zawołają"

Agnieszka Domka-Rybka
Szpitalne oddziały ratunkowe to miejsce, gdzie można nakręcić niezły film - horror, ale i komedię.
Szpitalne oddziały ratunkowe to miejsce, gdzie można nakręcić niezły film - horror, ale i komedię. Grzegorz Olkowski/zdjęcie ilustracyjne
Szpitalne oddziały ratunkowe to miejsce, gdzie można nakręcić niezły film - horror, ale i komedię.

Starsza pani złamała biodro i wyje z bólu, aż ciarki przechodzą. Mężczyzna omal nie stracił palca i soczyście opowiada o „pojedynku” z siekierą i wiszącej skórze. Zakrwawiony i pijany w sztok menel cuchnie moczem. Interweniuje policja, gdy atakuje ratownika. A poza tym... ludzka bezradność, obojętność i spychologia - spędziłam kilka godzin na SOR jednego z bydgoskich szpitali.

Ciężko być i lekarzem, i potrzebującym pomocy na takim oddziale. Najpierw jest segregacja - jakkolwiek to brzmi, ale informacja z tym mało eleganckim słowem wita pacjenta już w rejestracji. Miejscu, w którym przestaje być sobą i staje się kolorem, jak np. ja - zielonym. Taki raczej przeżyje! Jedyny powiew optymizmu podczas koszmarnego wieczoru na oddziale ratunkowym.

Zobacz także: Tak zarabiają lekarze i pielęgniarki w szpitalu im. Rydygiera w Toruniu [umowy i kontrakty]

Pacjent z kolorem zielonym nie jest nagłym przypadkiem, więc może, a wręcz musi, poczekać na doktora nawet do 4 godzin. Dotyczy to osób m.in. z objawami stanów zapalnych - u mnie ból i obrzęk prawej stopy.

Poza pacjentami „zielonymi” są również „czerwoni”, wymagający szybkiej opieki, przyjmowani poza kolejnością (niewydolność oddechowa czy podejrzenie zawału serca). „Żółci” odnieśli obrażenia i wymagają pomocy, ale oczekiwanie nie zagraża ich życiu (wysypka, swędzenie). Na pomoc czekają do 120 minut. Kolor pomarańczowy oznacza konieczność natychmiastowego przyjęcia, a czas oczekiwania to maksymalnie 10 minut (obrzęki twarzy i języka, arytmia). Najdłużej, do 240 minut, muszą czekać „niebiescy”, ponieważ ich objawy nie kwalifikują ich do wizyty na SOR.

I być może właśnie tak oceniła stan pacjentki pani w rejestracji u kobiety, która zameldowała się na oddziale, jak ja - w środku tygodnia, kilka minut po godzinie 19. Starsza pani jest obolała.

Przeszłam zabieg kolonoskopii i kłuje mnie w podbrzuszu, o tu! - pokazuje.

Pielęgniarka: - A gdzie był ten zabieg i dlaczego pani nie poszła do lekarza pierwszego kontaktu? - powoli zaczyna się proces tzw. spychologii, próby odesłania pacjentki z kwitkiem. Jednak nie daje ona za wygraną. Podaje nazwę szpitala, w którym przeprowadzono kolonoskopię i mówi, że, owszem, była rano w przychodni. Lekarz dał jej leki, ale nie pomogły: - Powiedział, że jak nie przestanie boleć mam iść wieczorem na SOR, to jestem.

- Najlepiej wszystkich chorych do nas wysłać ! - denerwuje się rejestratorka. - Nie może pani jutro ponownie iść do przychodni, albo lepiej do szpitala, w którym był zabieg?
- Ale mnie kłuje coraz bardziej i nie do wytrzymania! - skarży się pacjentka.
- W takim razie idę zapytać lekarza, czy panią przyjmie - pielęgniarka wraca po chwili: - Tak, jak mówiłam, proszę iść jutro z powrotem do przychodni.

- Nie ma mowy! Będę siedzieć tak długo, aż mnie zawołają. A jak spaprali zabieg, coś się w środku wyleje, dostanę zakażenia i umrę? Czy kogoś to w ogóle obchodzi? - kobieta siada na krześle obok mnie. Tak sobie siedzimy i czekamy, ale nudno nie jest. Naprzeciwko pan opowiada o swojej przygodzie z siekierą. Bandaż na dłoni coraz bardziej przecieka krwią.

- Przez tyle lat człowiek różne rzeczy siekierą robił i żeby nagle sobie taką krzywdę wyrządzić? - mężczyzna, lat ok. 50, puka się w głowę. - Palec się trzyma, ale skóra zwisa. Może ją jakoś naciągną. Chirurg jest jak rzeźnik.

Widzę ranę oczyma wyobraźni i robi mi się słabo. Próbuję więc rozładować ciężką atmosferę: - Pan się lepiej przyzna na kogo ruszył z siekierą, może na żonę? - Nie, nie jestem żonaty, drewno rąbałem. O, idę, wzywają mnie - oddala się.

Niedaleko siedzi kolejna ofiara nieszczęśliwego wypadku - z głęboką raną ciętą na ręce, od brzeszczota. - Mówiłam ojcu, żeby piłował z osłoną, ma aż trzy w garażu, ale po co? Tata sam buduje szklarnię - zdradza dziewczyna.

- Córuś, osłona tylko przeszkadza. Nie martw się, zszyją ranę i dokończę robotę. Zagoi się jak na psie. Na pewno nie zrezygnuję z majsterkowania, no i przecież nie mogę pozwolić, żeby sąsiad miał lepszą szklarnię od nas! - zaznacza poszkodowany. I jego wołają przede mną.

Myślę przez chwilę po cichu, ale zaraz komentuję głośno do sąsiadki z krzesła obok: - Dzięki Bogu, że pasją mojego ojca jest tylko brydż...

Dalsza część tekstu na kolejnej stronie >>>
W końcu moja kolej. Lekarz wygląda na zmęczonego. Nie wstaje, tylko przysuwa się do mnie na krześle z kółkami. Chciałabym zadać kilka pytań, ale po jego spojrzeniu widać, że lepiej nie ryzykować próby nawiązania kontaktu. Milczę więc. Doktor ogląda stopę, po czym każe mi iść na rentgena i „odjeżdża na krześle”.

Obok tego gabinetu rozgrywają się tymczasem sceny, jak z sensacyjnego filmu. Krzyki! Policja poucza pijanego jak bela gościa. Ma góra 40 lat, rozwalony nos i kurtkę całą we krwi. Czuć mocz i nie tylko.

- Jak człowiek biedny to go można jak psa na ulicę wyrzucić?! Ranny jestem! Pobili mnie! - mężczyzna głośno domaga się pomocy.

- Pan jest pijany i agresywny, zaatakował pan mnie - mówi nerwowo jeden z ratowników. Policja wyprowadza „szaleńca”, a ja idę do windy, którą jadę na drugie piętro (na prześwietlenie) razem z panami: od siekiery i od brzeszczota.

A ten żółty krem z apteki?

- Nas to muszą szyć, ale na pani miejscu poszedłbym po ten żółty krem z apteki, ponoć jest dobry na wszystko - śmieje się pan od siekiery.

- Pan lepiej pomódl się, żeby nas prosto zszyli, co pan telewizji nie oglądasz? - dodaje ten od brzeszczota.

Przeczytaj także: Tak zarabiają lekarze i pielęgniarki w szpitalu Biziela w Bydgoszczy [umowy i kontrakty, stawki netto]

Po badaniu wracam do poczekalni i znów czekam. Pani po kolonoskopii jeszcze czeka na konsultację. W tzw. międzyczasie przywożą staruszkę ze złamanym biodrem. Wyje z bólu. Strasznie cierpi. - Z czegoś takiego to się już człowiek raczej nie pozbiera - odzywa się jakiś mądrala z poczekalni. Ledwo mówi, tak kaszle, ale przecież musi dodać swoje trzy grosze.

Pan od siekiery właśnie wraca z zabiegu. - Jak mówiłem, trochę naciągnęli skórę, założyli szwy. Mam teraz trzymać palec na wznak. Żeby się tylko nikt nie obraził, bo sama pani widzi, co to palec - akurat ten od f... y...

Nagle, jak spod ziemi, wyrasta menel, którego niedawno wyprowadzili policjanci. Oni wsiedli do radiowozu i odjechali, a on wrócił i przysłuchuje się z zainteresowaniem historii o siekierze i naciąganej skórze. Staje obok mnie i jestem skazana na jego „perfumy”.

- Tu i tak nie jest źle - komentuje starszy pan z brodą. - Jak ostatnio byłem na SOR w szpitalu (pada nazwa) z podejrzeniem zawału, to mnie położyli między gościa, który przedawkował amfetaminę i wymiotował na wszystkie strony, a babkę z 4 promilami alkoholu. Wyrywała sobie kroplówki z żył.

Z gabinetu wychodzi pan od piły z opatrunkiem na ręce. Wchodzę ja. Doktor nadal milczący, ale podglądam w komputerze, co pisze: „choroby tkanek miękkich spowodowane ich używaniem, przeciążeniem i uciskiem”. Brzmi co najmniej jak eufemizm „peselozy” .

Przepisuje leki i nagle używa głosu: - Może pani umrzeć!
- Śmierć z powodu stłuczonej stopy?
- Jeśli ma pani chory żołądek i wrzody, o których pani nie wie, przez te tabletki przeciwbólowe może tak się stać, jak pęknie wrzód - lekarz, jak widać, ma w sobie mało empatii.

Trudno się dziwić. Od 19 do 23, gdy jestem na SOR, przewija się tam kilkadziesiąt osób. Cieszę się, że już mogę jechać do domu. Panią po kolonoskopii też w końcu wołają do gabinetu.

Przemysław Paciorek, zastępca dyrektora ds. lecznictwa w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy mówi, że pracuje w zawodzie od 40 lat, ale tak źle, jak jest teraz, jeszcze nigdy nie było: - Oddziały ratunkowe są żywym obrazem tego, co dzieje się w polskiej służbie zdrowia. Jest tam za dużo pacjentów, a za mało personelu medycznego. Pacjentów wciąż przybywa, a tylko 20 procent z nich kwalifikuje się na SOR-y, pozostałym 80 procentom wystarczyłaby wizyta u lekarza rodzinnego. Oni tworzą więc sztuczne kolejki. Jednak tu pojawia się kolejny problem. Ludzie często przychodzą do szpitala, bo nie dostali się do lekarza rodzinnego. Zresztą, ci lekarze też nierzadko wysyłają na SOR-y lub wzywają pogotowie, co nie zawsze to jest uzasadnione. Po co leczyć, jak można wysłać do szpitala? Lekarzom rodzinnym nie zależy, żeby mieć dużo pacjentów, bo i tak mają płacone za głowę: czy się ktoś u nich pojawi, czy nie, pieniądze z NFZ dostaną. I niezależnie, ile państwo wpompuje w SOR-y i tak będzie źle, dopóki nie poprawi się sytuacja w przychodniach. Kolejki są również dlatego, że często trafiają tam ludzie z ulicy, np. zabrani z przystanków z urazami głowy. Doktor boi się ewentualnych konsekwencji, asekuruje się wysyłając takiego delikwenta na tomograf. Znam przypadki z regionu, że osoby mają po 200 tomografii rocznie, a zwykli pacjenci czekają na takie badanie miesiącami. Lekarze na oddziałach ratunkowych są przemęczeni, ich praca jest ryzykowna, niewdzięczna. Słyszałem, że gdzieś w Polsce płacą na SOR 200 zł za godzinę, a i tak nie mają chętnych. Ratownicy uciekają z zawodu, robią inne specjalizacje. Ja jestem również anestezjologiem. Mamy zwyczajnie dość.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Te produkty powodują cukrzycę u Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska