https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Świadek koronny zeznaje. Czyli, jak policjant oberwał rykoszetem

Maciej Czerniak
Jerzy M. twierdzi, że sąd skazał go tylko na podstawie zeznań jednego świadka. Zeznań, z których świadek się wycofał
Jerzy M. twierdzi, że sąd skazał go tylko na podstawie zeznań jednego świadka. Zeznań, z których świadek się wycofał Maciej Czerniak
Kapitan Jerzy M. po 32 latach służby w bydgoskiej drogówce stracił policyjną emeryturę. Sąd opierając się na słowach świadka koronnego uznał, że brał łapówki i na lewo załatwił prawo jazdy. Ostatnio świadek... wycofał zeznania.

W styczniu 2007 roku Jerzy M. był już cztery lata na emeryturze. Kilkanaście miesięcy wcześniej wraz z żoną postanowił przenieść się z wykupionego policyjnego mieszkania w bydgoskim Fordonie do nowego domu na przedmieściach. Spełnienie tego planu od ładnych już paru lat było wspólnym marzeniem małżeństwa M. Wydawało się, że lepszego momentu nie będzie. Jerzy nie był już związany służbą w bydgoskiej drogówce. Szeregi policji opuścił z wszystkimi honorami; dwaj synowie się usamodzielnili. Państwo M. mieli przed sobą sielankę spokojnego, w miarę dostatniego życia. Cały ten plan, niczym domek z kart ,zaczął się walić zimą 2007 roku. A styczniowy poranek, kiedy do drzwi zapukali czterej funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji, był tylko preludium dramatu, który miał nastąpić w kolejnych miesiącach. Przesłuchanie -
Zapukali do drzwi o szóstej trzydzieści - wspomina Jerzy. - Przedstawili mi zarzuty przestępstw korupcyjnych. Z papieru, który osłupiały czytałem stojąc w progu w szlafroku, wynikało że mają na mnie jakieś poważne kwity. Podobno załatwiłem przestępcy lewe prawo jazdy.

Czytaj: Toruński przedsiębiorca: Komuś dobrze pasowałem do układu. Za to zapłaciłem

Podobno kilka razy za drobne pieniądze anulowałem punkty karne. Policjanci mieli nakaz przeszukania fordońskiego mieszkania M. Były gliniarz pojechał z nimi, otworzył drzwi i wpuścił śledczych. Przetrząsnęli mieszkanie. Jeszcze tego samego dnia M. został dowieziony do prokuratury. Nie przesłuchiwał go jednak żaden z bydgoskich śledczych. Listę zarzutów jeszcze raz przedstawił mu prokurator apelacyjny. - Dał mi propozycję nie do odrzucenia. Do dzisiaj nie mogę sobie wybaczyć, że z niej skorzystałem - wspomina M.

Prokurator opowiedział zatrzymanemu, jak widzi jego dalsze losy. Drogi były dwie, a wybór trudny. - Zapytał, czy wiem, co to jest zasada lubelska - mówi M. - Osłupiałem. Okazało się, że chodzi o metody śledcze z powodzeniem stosowane w prokuraturze lubelskiej. W tamtejszej apelacji. Powiedział, że jeżeli podpiszę kwit, na którym przyznaję się do wszystkiego, to jeszcze tego samego dnia wrócę do domu. Jeśli nie, ląduję w areszcie, a potem dostaję dwa lata na dzień dobry. M. opowiada tę historię w maju tego roku.

Siedzimy u niego w domu. Przerywa. - Wie pan, zdębiałem. Ale podjąłem decyzję najgorszą z możliwych. Naiwnie ufając w to, że może tak po prostu działa prokuratura, a proces mnie oczyści - podpisałem ten papier. Choć przecież byłem niewinny! Dziwiło mnie, dlaczego prokurator nie zgodził się na przesłuchanie w obecności mojego adwokata, po którego szybko zadzwoniła żona. Śledczy powiedział coś, co zapadło mi w pamięci:

"Adwokat w tej sytuacji może tylko zaszkodzić". Korona z głowy? W tamtym czasie M. nie miał pojęcia, że śledczy redagując listę zarzutów, opierali się na zeznaniach świadka koronnego. A ten do dzisiaj występuje w sprawach dotyczących bydgoskich kryminalistów, łącznie z gangiem Henryka L. "Lewatywy", skazanego za kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą. L. (który swego czasu zmienił nazwisko z M.) obecnie jest jednym z głównych oskarżonych o zabójstwo Piotra Karpowicza, dyrektora Oddziału Obecny Ryzyka i Likwidacji Szkód PZU w Bydgoszczy.

Razem z nim na ławie oskarżonych zasiada były dealer Mercedesa z podbydgoskiej Brzozy, Tomasz G. Wyrok na byłego policjanta zapadł w bydgoskim sądzie w listopadzie 2009 roku. M. został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć. Sąd uznał, że jest winny czterech przestępstw: w 1997 roku w zamian za 1 tys. zł miał anulować S. (świadkowi koronnemu, który go obciążył w zeznaniach) 21 punktów karnych za wykroczenia drogowe. Podobnie miało stać się też w 1998. Rzekomo rok później M. załatwił nowe prawo jazdy "mężczyźnie o znanych personaliach" (za 2,5 tys. zł), a w 2000 roku - w zamian za załatwienie prawka dla S., przyjął od niego 1,5 tys. zł. W tej samej sprawie został oskarżony i skazany jeszcze jeden policjant. Znamienne jest to, że w sierpniu 2009 roku świadek S. skierował do sądu oświadczenie o treści: "(...) złożone w dniu 11 marca 2009 i 9 czerwca 2009 r. zeznania (...) w sprawie przeciwko policjantom są nieprawdziwe. W/w oświadczenie procesowe odwołuję". Ten dokument M. uważa za najważniejszy z kilku w pękatych teczkach akt prokuratorskich i sądowych, które kolekcjonuje skrzętnie od pierwszego dnia, kiedy usłyszał zarzuty. Zwraca uwagę, że oświadczenie zostało złożone na trzy miesiące przed publikacją wyroku w jego sprawie! -

Dopiero w sądzie zobaczyłem, z kim mam do czynienia - mówi kpt. Jerzy M. - Znalazłem się w towarzystwie napakowanych bandziorów, gangsterów, po prostu kryminalistów. Widziałem ich pierwszy raz w życiu - opowiada. - Słuchałem tych historii o ich porachunkach i włosy jeżyły mi się na głowie. Zastanawiałem się, co ja tu robię?!

Pomówienia i zaszłości
Faktem jest, że S. częściowo odwołał swoje zeznania również w sprawie zabójstwa Piotra Karpowicza. Wcześniej z kolei u notariusza w Łodzi pisemnie zrzekał się statusu świadka koronnego. Zarząd programu ochrony świadków nigdy nie uznał tego dokumentu. W zeznaniach, które pogrążyły kpt. M., świadek koronny twierdził, że policjant przyjeżdżał do prowadzonej przez niego hurtowni alkoholu w Bydgoszczy. Miał rzekomo kupować wódki, wina i szampany do sklepu monopolowego, który prowadziła żona M. Świadek opowiadając śledczym ze szczegółami historię znajomości z policjantem, mówił o nim "naczelnik wydziału ruchu drogowego".

- To kłamstwa w żywe oczy! Nie brałem łapówek, ani nie załatwiałem żadnego prawka, nie anulowałem punktów - oponuje M. - Ja nigdy nie byłem naczelnikiem. A moja żona nigdy nie prowadziła sklepu monopolowego. Ona ma emeryturę nauczycielską. Przez całe życie uczyła matematyki w szkole w Fordonie! Poza tym S. nawet nie znał mojego nazwiska. W protokołach z jego przesłuchań jest zapisywane z błędami. Raz kończy się na -ski, innym razem na - icz. Ta emerytura żony musi teraz im wystarczyć. W styczniu tego roku M. dostał pismo od dyrektora zakładu emerytalno-rentowego MSW. "Stwierdza się ustanie z dniem 28.12.2010 r. prawa do emerytury" - brzmi decyzja. W uzasadnieniu dyrektor ZER powołuje się na fakt, że M. był skazany. - Wyrok usłyszałem w 2009 roku, a emeryturę pobierałem od 2003. To prawo działa wstecz?! M. twierdzi, że mógł paść ofiarą zemsty dawnych kolegów z pracy. Rzekomo chodzi o historię jednego z jego przełożonych jeszcze z lat 90.

- Wiedziałem o pewnych machinacjach w strukturach policji - tłumaczy M. - Pewnego razu dowiedziałem się od BSW (Biuro Spraw Wewnętrznych - dop. aut.), że rzekomo jestem autorem anonimu w sprawie lewych interesów jednego z policjantów. Tymczasem ja przez całe życie nie napisałem ani jednego donosu! Odmówiłem nawet na przełomie lat 90. współpracy z BSW. Próbowano znaleźć na mnie różne haki. W końcu napisałem raport o zwolnienie ze służby, bo miałem już prawo do emerytury i renty. - Kiedy nawinął się świadek koronny, to zaczęto go wykorzystywać do różnych pomniejszych porachunków. Jestem ofiarą jednego z takich właśnie działań. M. dodaje, że pisał odwołania do zakładu emerytalnego. Bez skutku. Dane bohatera zostały zmienione

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska