Razem z uczniami pokonują nie piaski Sahary, ale polskie bezdroża. Ale emocje są takie same.
Zaczęło się od tego, że na Dni Borów Tucholskich mieli zrobić malucha - kabrioleta na błysk. - Powiedzieliśmy wtedy o swoich rajdowych pomysłach i dyrektor się do tego zapalił. Powiedział, zostawcie tego kabrioleta, niech tu będzie zespół rajdowy - opowiadają nauczyciele z TCEZ.
Zespół powstał, ale zanim maluch wyruszył w świat, musiał przejść tyle przeróbek, że teraz w środku jest jak wóz Pana Samochodzika z książek Nienackiego. - Przede wszystkim jako pilot jedzie uczeń, więc musieliśmy zadbać o bezpieczeństwo i nie tylko wzmocniliśmy silnik czy podwozie, ale wmontowaliśmy tzw. klatkę bezpieczeństwa - opowiadają Piotr Karnecki i Michał Słomiński.
I tak powoli zwykły maluch rocznik 1997 stał się rajdowym cackiem. A uczniowie z tucholskiej samochodówki nie tylko uczyli się, jak podawać klucze, ale co trzeba naprawdę zrobić w samochodzie, żeby chodził jak złoto. - Zaczęliśmy zdobywać pierwsze puchary, a apetyt rośnie w miarę jedzenia - mówi Piotr Karnecki. - Jak nie ukończyliśmy jednego rajdu, bo coś było niedokręcone, to chłopaki sami zrozumieli, że muszą się pilnować, bo robią to przecież dla swojej satysfakcji. I później już jeden po drugim poprawiał i sprawdzał, czy aby wszystko gra.
Sukcesy przyszły szybko. - Oczywiście w naszej klasie, chociaż zdarzyło nam się mieć najlepszy czas w kwalifikacjach i pokonywaliśmy wtedy takie samochody, jak subaru - opowiadają nauczyciele.
Na rajdy ruszają szkolnym autem ze szkolną przyczepką, na której wiozą malucha, rajdowo palącego 20 litrów na 100 km. __
Na ścianie w pracowni samochodowej rośnie kolekcja pucharów i chociaż sponsorów jak na lekarstwo, maluch nadal jeździ.