https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Trzynastego grudnia roku pamiętnego

Bogumił Drogorób
Bibuła - ze zbiorów autora publikacji.
Bibuła - ze zbiorów autora publikacji. Bogumił Drogorób
Minęło 25 lat od daty wprowadzenia stanu wojennego. Dla wielu z nas, mieszkańców powiatów brodnickiego i nowomiejskiego, wówczas woj. toruńskiego, podobnie jak Polaków w całym kraju, był to dzień wyjątkowo koszmarny. Zatrzymano wówczas marsz do wolności, niepodległości.

Jak wyglądał ten dzień? Nie chodzi bynajmniej o refleksję historyczną, ale co nam szczególnie zapadło w pamięć.

Wojciech Perlik z Mierzyna był działaczem rolniczej "Solidarności" i sporo grudniowych dni

przesiedział na strajku

w Cukrowniach Toruńskich w Toruniu. Akcja wojskowa w Wyższej Szkole Pożarniczej w Warszawie była jakby przygrywką.

- Bardzo źle i bardzo smutno kojarzę ten dzień. Na szczęście nie zostałem internowany, choć przez miesiąc jeszcze byłem przygotowany, że w każdej chwili może to nastąpić. Z siatką i słoniną chodziłem, gdyby co. A dziś? Półtora roku już czekam na decyzję IPN, na przyznanie statusu pokrzywdzonego.

Obecny szef "Henri Lloyd Poland", Andrzej Schuetz, mieszkał w tamtych czasach w Mileszewach, pracował w Brodnicy.

- Pracowałem w pekaesach. Wyjechałem ze wsi do Brodnicy pociągiem nie wiedząc czy wrócę. Czołgi na szosie, a moje przedsiębiorstwo zmilitaryzowane. Dyżur dwadzieścia cztery godziny. Skóra cierpła. Nie chcę wracać do tego.

Śnieg, mróz - tak wyglądał ten dzień, noc poprzedzająca. Zbigniew Dzięgielewski, obecnie dziennikarz i operator Telewizji Kablowej Brodnica,

gościł u siebie brata z Łodzi.

Byli u matki, na ul. Wybickiego.

- Późnym wieczorem, w sobotę, brat nie mógł odpalić samochodu. Zostawił go i w nocy poszliśmy na pociąg, na dworzec PKP. Był taki pociąg Gdynia-Łódź Kaliska. Jechał dobrze po drugiej w nocy. Jeszcze nie wiedzieliśmy, że coś się dzieje. Ale gdy wracałem do domu najpierw zatrzymał mnie jakiś ORMO-wiec z pepeszą. Autentyczną pepeszą. Powiało grozą. Chciał mnie wylegitymować, ale uciekłem. W okolicy dworca PKS zobaczyłem cztery czołgi jadące w kierunku Olsztyna. Ogarnął mnie strach. Zwyczajnie zacząłem się bać.

Jacek Warmiński z Górzna, obecnie pracownik Urzędu Gminy i znany działacz sportowy, przebywał w tym czasie w Gdańsku.

- Byłem na Studium Elektronicznym. Szkoła mieściła się przy Elbląskiej, blisko stadionu żużlowego. W niedzielę poszedłem rano do kościoła św. Barbary. Wyszedł ksiądz i mówi: wojna, nie dajmy się sprowokować.

Modlitwa, płacz.

Wsiadłem w pociąg i natychmiast przyjechałem do domu. W pociągu cisza grobowa, u każdego nos na kwintę.

Pracownikom Urzędu Gminy Nowe Miasto Lubawskie zafundowano rewię na lodzie. Zakupiono bilety i 13 grudnia zarządzono zbiórkę na Rynku o godz. 7.00, przed gmachem urzędu. Obecny wójt tej gminy - Roman Trąpczyński - był wówczas naczelnikiem.

- Mieliśmy wyjechać do Łodzi. Już nie wiem, czy to amerykańska, czy radziecka, ta rewia miała być. Chyba "Holliday In". Czekamy, a tu nagle przychodzi informacja, że wyjazd odwołany, nie ma żadnych wyjazdów, wracamy do domu, bo stan wojenny. Przykro. Ale komplet pracowników, sto procent, stawiło się na ten wyjazd.

Jolanta Szulc, dziś lekarz, szefowa przychodni "Eskulap" w Nowym Mieście Lubawskim, była wówczas na drugim roku Akademii Medycznej w Gdańsku. - W sobotę przyjechałam do domu, w niedzielę, gdy ogłoszono stan wojenny, rodzice już mnie nie puścili do Gdańska.

Niepokoili się o siostrę,

która studiowała w Olsztynie. Zresztą, na uczelni zawieszono zajęcia, wróciłam dopiero pod koniec stycznia, 1982 roku. Postanowiłam udać się do szpitala w Brodnicy, odrobić praktykę letnią. To nie był łatwy czas, dla nikogo.

Nie był łatwy czas, a wielu z nas, niestety, bardzo szybko zapomniało jak wyglądały kartki na żywność, na buty, kolejki przed sklepami, na stacjach benzynowych, jak ludzie wracali z internowania, z więzień, jak naprawdę wyglądał ten nasz bliski świat. I to jest bardzo smutne.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska