
Wspólna fotografia
(fot. Fot. Ramona Wieczorek)
Gdy starszy aspirant Mirosław Gumiński z Cekcyna próbuje policzyć zajęcia, jakimi musiał się zajmować zawodowo, brakuje mu palców u rąk. W straży był m.in. kierowcą, a odszedł na emeryturę ze stanowiska dowódcy sekcji. Ciężko mu też przypomnieć sobie wszystkie chwile spędzone wspólnie z kolegami na służbie. - Za dużo było tego wszystkiego - mówi.
Podobnie uważa starszy ogniomistrz Kazimierz Górecki z Wełpina. Obaj panowie chrzest bojowy przeszli w 1992 r., gdy jako młodzi adepci straży zostali wysłani do płonących lasów w Kuźni Raciborskiej. - Pamiętam, że jechaliśmy tam starym jelczem. Zostałem wysłany z jednostki w Chojnicach, a wróciłem już do Tucholi - wspomina Kazimierz Górecki.
- Zostaliśmy wypuszczeni od razu na szerokie wody - śmieje się Mirosław Gumiński.
W akcji brali udział przez ponad tydzień. W tym czasie żony martwiły się, czy wszystko w porządku. - Z początku się denerwowałyśmy, potem już się przyzwyczaiłyśmy do ich pracy. Taka rola kobiet, żeby wiernie czekać - śmieją się panie. Jedna wspomina, jak mąż na akcję ruszył prosto z... kościoła.
Strażacy brali jednak udział nie tylko w gaszeniu ognia, z czym zazwyczaj jest kojarzony ich zawód. Pomagali też po powodzi, ratowali podczas wypadków. - Wszystko, poczynając od ratowania ludzi, kończąc na usuwaniu gniazd os i szerszeni - żartuje Kazimierz Górecki.
Choć wczoraj panowie przeszli na emeryturę, nie chcą siedzieć w domu. - Trochę odpoczniemy, a potem dalej praca - mówi Mirosław Gumiński. - Na pewno pobędziemy więcej z rodziną.
Komendant Waldemar Kierzkowski, który uścisnął kolegom dłoń i podziękował za wieloletnią służbę, liczy na to, że kontakt z nimi tak szybko się nie urwie. Pan Mirosław już zadeklarował, że w razie czego jest do dyspozycji jako kierowca. Z kolei pan Kazimierz jest stolarzem i chce przygotowywać dla strażaków kręgle. - Zajęć na pewno nam nie zabraknie - mówią.