Od ponad piętnastu lat kilka tysięcy mieszkańców Barcina i Piechcina zasiada przed telewizorami, by zobaczyć, co ciekawego dzieje się w gminie.
- Mamy okazję na własne oczy zobaczyć wariactwa naszej władzy - komentuje mieszkaniec miasteczka, deklarujący się jako stały widz.Oczywiście telewizja jest samorządowa i jej pracownicy zawsze mieli ten instynkt samozachowawczy, żeby nie zadzierać z notablami. Wystarczy jednak, że ich nagrywają i pokazują nam.
Barciniacy mogą więc oglądać wielogodzinne sesje rady miejskiej. I czasami robią to z wypiekami na twarzy. Bo miejscowi samorządowcy słyną z długich i "kwiecistych" obrad. Lubią, korzystając z obecności kamery, jak najmocniej dopiec przeciwnikom i najpiękniej jak potrafią przemówić do wyborców. Przed wszechobecną kamerą nie ucieknie też zwykły obywatel gminy.
- Wiadomo, że każdy chce dobrze wyglądać. Idąc na koncert czy festyn trzeba pamiętać, że tam będzie kamera. Sąsiedzi oglądają to potem i komentują, kto z kim przyszedł, w co był ubrany - przyznaje jedna z mieszkanek piechcińskiego osiedla. I dodaje: - Ja to właściwie nie lubię jak mnie kręcą, ale staram się dobrze wypaść.
Jak Wojtuś tańczy
W każdą środę o godzinie 20.00 rusza premierowe wydanie "Panoramy Gminy". Zatem środa to dla pracujących przy produkcji "Panoramy" gorący dzień. Od rana w studiu nagrywane i montowane są zebrane materiały.
Lokalne studio jest wciąż unowocześniane, ale tak jak na początku jego działalności ludzie, którzy program robią telewizyjne szlify zdobywają dopiero podczas swoich pierwszych występów. Profesjonalizm przychodzi z czasem. - Kiedy zaczynaliśmy zdarzało się wiele śmiesznych historii. Jak ta, gdy wisząca tkanina służąca za dekorację spadła w czasie programu. To dopiero była panika - wspomina Michał Dziurzyński, twórca telewizji barcińskiej, jej pierwszy redaktor.
- Dziś wiemy, że na poczatku wychodzily nam takie "przaśne" programy. Ludzie się cieszyli, że mogli zobaczyć jak ich mały Wojtuś tańczy na zabawie w przedszkolu - dodaje Sławomir Różański, który w studiu przepracował kilkanaście lat. Michał odszedł z telewizji, kiedy jak mówi "wypalił się". Śledzi jednak z uwagą każdy program, który tworzą jego koledzy.
- Wysoko oceniam ich jakość. Technika poszła do przodu. W latach 90. powstało w regionie wiele lokalnych telewizji. Została tylko nasza - w Barcinie. Nasz program dziś nie ustępuje profesjonalnym stacjom - mówi Michał DziurzyńskiI tak jak w profesjonalnych stacjach od czasu do czasu zdarzają się wpadki na antenie. Kiedyś prowadzący teleturniej na żywo nie potrafił powiedzieć ile łącznie "oczek" wyrzucił kostką. W końcu z gracją i powagą stwierdził: - O ile się nie mylę, to się pomyliłem.
- Kiedyś, w czasie nagrania odwiedził nas pan pracujący w domu kultury. Usiadł w studiu za szybą i znalazł się na wizji. Próbowaliśmy dać mu znać, żeby dyskretnie wyszedł z kadru. Nie zrozumiał o co nam chodzi. Potem znajomi gratulowali mu telewizyjnego debiutu - wspomina ekipa telewizji.
Bo każdy, kto pojawia się na szklanym ekranie może liczyć na popularność. Redaktorzy i prezenterzy stają się lokalnymi "Kamilami Durczokami".
- O, to Artur - wzdychały na widok Artura Jakubowskiego nastolatki, które przyszły do studia, by uczestniczyć w nagraniu tegorocznego barcińskiego finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Telewizja barcińska jest nastawiona głównie na informowanie mieszkańców o ważnych wydarzeniach. - Jedziemy wszędzie tam, gdzie się coś dzieje, gdzie nas zaproszą - mówią pracownicy studia. Nadzór nad telewizją ma dyrektor Miejskiego Domu Kultury, który ma prawo wnosić własne sugestie do programu.
- My jesteśmy telewizją informacyjną. Pokazujemy co się dzieje w gminie, ale nie komentujemy tego - mówi Artur Jakubowski.
Widz u sąsiada
Redaktorzy telewizji lokalnej nie muszą martwić się o oglądalność programów. W każdym domu, gdzie jest kablówka są stali widzowie. Ci, którzy kablówki mieć nie mogą narzekają na brak lokalnej telewizji. Bo lokalna telewizja dociera tylko do blokowisk Barcina i Piechcina. Barierą dla podłączenia domków jednorodzinnych są ogromne koszty przedsięwzięcia.
- To jest największy mankament. Musimy zawsze iść do kogoś znajomego, jeśli chcemy obejrzeć program lokalny - skarży się Aniela Nowik, która mieszka na nowym osiedlu, ale nie w bloku, tylko w domku jednorodzinnym, więc kablówki nie ma. - Tyle lat mówimy, że chcielibyśmy oglądać te programy.
Pani Aniela i jej mąż lubią wiedzieć, co się dzieje w okolicy, niemal co środę idą z wizytą do kogoś znajomego, kto ma telewizję. Nie oni jedni...
Barciniacy są ze swojej telewizji dumni. - To taki nasz TVN24 - mówią.