Szef wyszkolenia Aeroklubu Grudziądzkiego Marek Chamera zadzwonił wczoraj na numer alarmowy około 13.30. Obserwował powrót na lotnisko szybowca "Bocian", pilotowanego przez Piotra P. Szybowiec po raz drugi próbował podejść do lądowania. To jednak zdarza się dość często, kiedy piloci chcą mieć pewność, że mają dogodne warunki do wylądowania. Jednak tym razem Marek Chamera czuł, że coś jest nie tak, gdyż szybowiec wykonując drugi zakręt stracił sterowność. - Nastąpiło zerwanie strug noszących szybowiec - tłumaczy fachowo szef wyszkolenia - to znaczy, że nie miało go co unosić. Kiedy szybowiec wchodzi w strefę turbulencji, jak w tym wypadku, za drzewami, a jest dość silny wiatr, musi mieć trochę większą prędkość niż zwykle. Pilot być może źle ocenił warunki i nie dostosował do nich prędkości.
"Bocian" wszedł w pogłębiony zakręt i, jakby wpadał w korkociąg, zbliżał się do łąki na polanie pomiędzy drzewami, jakieś 600-700 m od lotniska. Zahaczył o ziemię skrzydłem, a później "szorował" po murawie, rozpadając się. Piloci, przypięci pasami, nie ucierpieli prawie wcale, nie licząc skaleczeń od części wyposażenia, wykonanych z pleksi. Pasażer narzekał na ból w spuchniętym łokciu. Obaj trafili do szpitala na badania. Długo czekali w izbie przyjęć, bo w pierwszej kolejności lekarze zaopatrywali rannych po wybuchu w zakładzie karnym.
Piloci mogą dziękować Bogu,
że lecieli szybowcem drewnianej konstrukcji. Rozpadający się "Bocian" złagodził skutki przyziemienia. - Pochłonął więcej energii uderzeniowej, niż gdyby był szybowcem wykonanym z laminatu - tłumaczą piloci.
Pilot Piotr P. mieszka w Warszawie, ale jest członkiem Aeroklubu Grudziądzkiego, instruktorem lotnictwa. Wczoraj odbywał lot sprawdzający szybowcem "Bocian", służącym głównie do szkolenia młodzieży w lotniczej podstawówce. Wziął ze sobą mniej doświadczonego pilota. Szybowcem, na którym od kilkunastu lat bezpiecznie szkolą się młodzi adepci lotnictwa, nie udał im się ten lot. Piotr P. był trzeźwy, gdyż od razu jego krew została zbadana alkomatem.
- Gdy odetchnęliśmy, że naszym kolegom pilotom nic nie jest, zaczynamy się martwić stratą cennego szybowca "Bocian". Mieliśmy takie dwa, został jeden - mówi smutno Marek Chamera - a służyły do szkolenia w szybowcowej podstawówce. Kursanci latali na nich zamiennie, przesiadali się z jednego na drugi bez problemu. Teraz będziemy musieli wykorzystywać także "Puchacza" - rozważa - a to nieco inny typ szybowca. Trudno, jakoś się przemęczymy.
Szkoda, że "Bocian" nie był ubezpieczony, więc odszkodowania za "skasowany" szybowiec nie będzie. - Szkolenie młodzieży odbywa się od kilkunastu, a chyba nawet od kilkudziesięciu lat, tak bezpiecznie i bezwypadkowo, że nie ubezpieczaliśmy szkolnych szybowców. Kursantów i pilotów - tak - tłumaczy dyrektor AG Dariusz Staszak - oszczędzamy pieniądze, gdzie tylko można. A teraz mamy o jeden szybowiec mniej...
Tu się dużo lata
Wypadek, nie licząc straty szybowca, skończył się szczęśliwie. Piloci z naszego aeroklubu komentują, że na tak wielką liczbę lotów, jak w Lisich Kątach, wypadki zdarzają się sporadycznie, prawie wcale. Aeroklub Grudziądzki, pod względem ruchu lotniczego, notowany był w ub.r. na drugim miejscu wśród polskich aeroklubów (za Lesznem), a zwykle utrzymuje się w czołowej trójce. - I tak lotnictwo jest najbezpieczniejszym transportem - komentuje pilot myśliwców, będący akurat w Lisich Kątach. Wyczytuje z inte-rnetu, ile to osób w ciągu jednego dnia (!) zginęło w wypadkach samochodowych...